Ayahuasca — zmieniające Twoją istotę duchowe przeżycie, czy ciężkie dragi na drugim końcu świata?
Któż by się nadawał lepiej do odpowiedzi na to pytanie od sceptycznego do szpiku kości ateisty? Dla leniwych napiszę, że jest to głębokie duchowe przeżycie mające potencjał całkowicie zmienić człowieka na lepsze, poprzez ciężkie dragi, bardzo wyczerpujące fizycznie i psychicznie, ale warte przeżycia. Jeżeli ktoś jednak lubi czytać to przed wami ponad 8000 słów.
Co to w ogóle jest?
Dla ludzi, którzy nigdy się nie spotkali z tym, ayahuasca jest rytualnym napojem szamanów Inków, zawierający psychodelik DMT, używany w celach leczniczych. Sama nazwa pochodzi z języka Keczua (który, wraz z hiszpańskim, jest językiem urzędowym w Peru), a sam rytuał jest przeprowadzany przez rdzennych mieszkańców od tysięcy lat i ciągle istnieje pomimo wysiłków konkwistadorów, aby go wyplewić. Jest to bardzo głębokie duchowe przeżycie i sam napój jest traktowany z wielkim szacunkiem przez lokalnych, zresztą nie bez powodu.
Skąd ten pomysł?
Jeżeli miałbym określić co stoi za większością moich akcji i decyzji byłaby to ciekawość. Napisałem zresztą o tym cały tekst — to co nas nakręca. Z ciekawością jest taka interesująca sprawa, że im więcej wiesz i im więcej rzeczy poznasz, tym więcej innych rzeczy jawi się jako interesujące, godne przetestowania.
Wyjechałem na drugi koniec świata również z ciekawości. Zobaczyć jak tu wygląda świat, jak tutaj wyglądają zwyczaje, co się jada, co kieruje żyjącymi tu ludźmi, jak spędzają wolny czas. Starałem się jak najbardziej zaaklimatyzować, poznać ich zwyczaje i przeżyć je na własnej skórze. Jaki sens miałby taki wyjazd, gdybym robił dokładnie to samo co robię w domu? Zamiast myśleć że coś nie będzie dobre, że będzie nieprzyjemne, tego nie chcę, to na pewno będzie okropne, wolę otworzyć się na świat i wziąć co ma do zaoferowania. O tym też kiedyś napisałem tekst — Świat jest taki, jakim go widzisz.
Mówiąc że nie myślałem o tym wcześniej skłamałbym. Słyszałem, że to są legendarne i epickie narkotyki z drugiego końca świata, połączone z ogromnym kultem i sięgające korzeniami kilka tysięcy lat wstecz, słowem coś interesującego. A co najważniejsze chciałem zobaczyć jak mój sceptyczny aż do substancji szarej umysł sprawi się w pojedynku z szamańskim mistycyzmem.
Czy pozostanę człowiekiem dla którego mędrca szkiełko i oko silniej przemawia niż czucie i wiara?
Żeby całe doświadczenie było jak najbardziej miarodajne postanowiłem podejść do niego jak najbardziej poważnie — wszystko tak, jak jest to w zwyczajach i tradycjach. Naprawdę bardzo mocno próbowałem w to wszystko uwierzyć.
2 tygodnie diety
Przed Ayahuascą należy przejść przez dietę w celu dokładnego oczyszczenia swojego organizmu. Bo to jest bardzo silne duchowe doznanie, należy się przygotować na spotkanie z duchami, przybliżyć się do matki Ziemi, a przede wszystkim wypłukać z organizmu substancję, które mogłyby wejść w niepożądane reakcje z substancjami aktywnymi zawartymi w najsilniejszej z roślin leczniczych. Czego więc należy się wystrzegać? W skrócie wszystkiego co sprawia przyjemność.
Skoro już postanowiłem podejść poważnie do całości, to zacząłem od naprawdę ścisłej diety. Przeszukałem internet w tym celu, przeglądnąłem proces przygotowania na kilku stronach i zrobiłem z tego hybrydę najbardziej restrykcyjnych wytycznych. W skrócie można powiedzieć, że jest to porównywalne z tym co można dawać 3–4 letniemu dziecku (strzelam wiek, ale na pewno bardzo małemu). A bez skrótu to trzeba całkowicie zrezygnować z czerwonego mięsa, tłuszczy zwierzęcych, smażonego i pikantnego jedzenia, jaj, nabiału, kawy, herbaty, czekolady, papierosów, napojów gazowanych, sztucznych barwników, cukru, soli, wszelkiego rodzaju leków, witamin i suplementów, alkoholu, narkotyków i wszelkiej aktywności seksualnej.
Czyli ograniczyłem się do ryżu z warzywami na obiad, a na śniadanie i kolację chleba z warzywami, a do tego banany. Można też zjeść kąsek ryby, albo kurczaka, więc po tygodniu urządziłem sobie mały cheat meal i zjadłem na obiad ryż z warzywami i kurczakiem. Kojarzycie takie historie, w których ludzie przebywając na diecie wegetariańskiej po pewnym czasie nie mogli nawet patrzeć na mięso, a co dopiero je jeść?
Ale to są bzdury. Tamten kawałek ugotowanego kurczaka po tygodniu ścisłej diety był jedną z lepszych rzeczy jakie jadłem w życiu. Nie no, trochę przesadziłem, ale był przepyszny.
Jeszcze parę słów o aktywności seksualnej, a raczej jej braku. Jeżeli chodzi o tę część, w której potrzeba partnerki to byłem bezpieczny, w końcu jestem blogerem. Haczyk tkwi jednak w szczegółach i mowa tu o każdej aktywności seksualnej, także masturbacja również wzbroniona.
Przyjąłem może nie najdłuższą (niektórzy przygotowują się nawet miesiąc), ale za to bardzo restrykcyjną dietę. Brzmi to wszystko strasznie i faktycznie nie jest łatwe. Sprzyjał mi jednak fakt, że miałem dość napięty harmonogram podczas tych dwóch tygodni. Sporo podróżowałem, zrobiłem kilka tras górskich, zwiedziłem kilka miejsc, 5 nocy spędziłem w autobusach i generalnie nie było zbyt dużo czasu aby móc kontemplować swoje cierpienie i nieustające ssanie w żołądku, którego nie dało się zasypać ani surową papryką, ani pomidorami, ani nawet bananami.
Pozostało mi tylko odwracać wzrok od wszelkich atrakcyjnych niewiast, a wieczorami zagryzać zęby na drewnianej ramie łóżka i śnić o tym co będę jadł jak wrócę na święta.
Oczyszczanie wodą wulkaniczną
Niestety nie miałem wystarczająco czasu, aby wybrać się do miejscowości Iquitos, która słynie z Ayahuaski. Można się tam dostać jedynie płynąc kilka dni rzeką, lub za pomocą samolotu i w tamtych okolicach żyje mnóstwo rdzennych plemion, które praktykują lecznicze zwyczaje. Mogłem jedynie spróbować znaleźć coś w Cusco i na szczęście udało się. Bo jak rozpoczynałem dietę, to nie wiedziałem czy w tamtych rejonach będą jakieś ośrodki oferujące szamańskie sesje lecznicze.
Ale były. I prowadził je bardzo sympatyczny gość, który wyglądał trochę na Indianina. Miał na sobie dużo pierścieni, bransoletek, naszyjników, na dzień dobry mnie przytulił, mówi sporo o odblokowywaniu czakr, swobodnym przepływie energii, byciu wdzięcznym za dary matki ziemi, otwieraniu trzeciego oka (pokazywał przy tym czoło, wykluczając inne skojarzenia) i wyzwoleniu ducha z matką Ayahuascą. Czyli wyglądał na godnego zaufania. Zresztą nie tylko jego wygląd dobrze świadczył, również na tripadvisorze były dobre opinie, w biurze dokładnie opowiedział o całej ceremonii, miał wszystko opisane, podrukowane materiały, czy zdjęcia poprzednich uczestników. Zdecydowałem się i następnego dnia miałem dostąpić gruntownego oczyszczenia swojego ciała.
Ceremonia oczyszczania odbyła się w hostelu. Z samego rana ten sam człowiek zjawił się w hostelu z 5 galonowym (nienawidzę imperialnego systemu jednostek) kanistrem pełnym wody wulkanicznej. Takiej co płynie przez wulkan i zbiera wszystkie minerały, sole i mikroelementy, nawet dostałem na maila konkretny spis ile czego jest w środku.


Tak właśnie wyglądał zbiornik z wodą wulkaniczną. Jakby przywiózł ropy, żeby dotankować traktor.
W każdym razie przyjechał, rozsiedliśmy się blisko toalety i rozpoczęliśmy rytuał. Na samym początku poprosił o minutę medytacji, lub modlitwy. A dlaczego miało się to dziać blisko toalety? Gdyż woda wulkaniczna zawiera sporo siarki, która ma działanie przeczyszczające. Dieta pomaga, ale nie jest wystarczająco oczyszczająca, więc należy przepłukać jelita i doprowadzić swój organizm do stanu zbliżenia z matką ziemią. W międzyczasie zadawał mi pytania dotyczące mojej rodziny, przyjaciół, zdrowia, miłości i wyboru kariery, a ja sobie popijałem wodę z wulkanu, a oczami wyobraźni widziałem zawieszoną spłuczkę, gdzie zamiast rur były moje jelita.
Jak powiedział, że zazwyczaj ludzie wypijają między 5–7 półlitrowych szklanej w ramach rytuału, to byłem przerażony. Nie pijam za dużo płynów, a to jeszcze miało być delikatnie gazowane, czego nie znoszę. Koniec końców okazało się, że woda nie była taka zła, a ja mam jelita ze stali i dopiero koło 9 szklanki zacząłem odczuwać skutki picia wody, a skończyło się na 12. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się wypić tyle płynów podczas jednego dnia, a co dopiero podczas posiedzenia. Nie było to aż tak wielkim problemem, gdyż była ona delikatnie słona, aby organizm jej nie wchłaniał i aby zachować pragnienie na stałym poziomie. Smaczna też nie była, choć wcale obrzydliwa, tak jakby się człowiek na gorących źródłach napił wody.
Generalnie nie było tak źle jak to sobie wyobrażałem, choć przepuszczenie 6 litrów wody przez układ pokarmowy nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń. Następnie polecił solidnie się najeść podczas całego dnia, bo jutro z rana wyjeżdżamy za miasta i jutro będzie dzień pełen wrażeń i przygód, ale za to bez jedzenia. W ogóle niczego, zero, nul. Takiego czegoś to jeszcze nigdy nie miałem, a po dwóch tygodniach na warzywkach nie napawało mnie optymizmem.
Dziś nareszcie czeka mnie pierwsza ceremonia Ayahuasci, a do tego dzień bez jedzenia. Co gorsze obudziłem się głodny, no ale trzeba wytrwać w postanowieniu. Rano przyjechali po nas do hostelu, a następnie oddaliliśmy się kilkadziesiąt kilometrów od Cusco, do malutkiej wioski w górach. Spodziewałem się czegoś z większą ilością zielenie, albo chociaż z większym ogródkiem, a wyglądało to jak ośrodek wczasowy zakładowy w Ciechocinku. Zostawić rzeczy w pokoju, zobaczyć okolicę i zaczęliśmy konsultacje z szamanami.
Coca leaves ceremony
Pierwszy z szamanów, starszy już mężczyzna z ostatniego plemienia wywodzącego się prosto od Inków, żyjącego w Andach na wysokości ponad 5k metrów przeprowadził tę ceremonię. Usiedliśmy w kółku, każdy otrzymał 3 liście koki, a następnie szaman pomodlił się za to, aby wyrównać naszą energię. A dokładniej odnowić połączenie pomiędzy nami jako ludźmi, a matką Ziemią, zwaną w języku keczua Pachamama. Po tym wszystkim należało dmuchnąć trzy razy w liście koki i je przeżuć. Można je było potem wypluć, albo przełknąć, ale w takim wypadku nie mogłem sobie pozwolić na zmarnowanie jedynego posiłku tego dnia. Następnie przyszedł czas na ceremonie indywidualną.
Coca reading ceremony
Chcesz poznać swoją przyszłość piękny młodzieńcze? Cyganka prawdę Ci powie. Takie właśnie miałem odczucia, jak gość zaczął rzucać o podłogę liśćmi koki. Później patrzył się na nie gdzie upadły, w jakiej konfiguracji i na której stronie, a następnie na tej podstawie mówił mi o swoim życiu. A ja ledwo się powstrzymałem od prychnięcia ze śmiechu. Jeszcze jak ten obwieszony naszyjnikami Indianin tam był i pyta się maestro, a co znaczy ten liść, a szaman wymyśla jakieś ściemy. Pięć razy łącznie rzucał liśćmi, aby określić jak sobie radzę ze zdrowiem, miłością, pracą, rodziną i duchowością. I wcale mnie nie zaskoczył fakt, że co nieco się zgadzało, wszystkie wypowiedzi były dość wyważone, ogólne i dwojakie w interpretacji, odwołując się do problemów jakie są dość ogólne wśród ludzi. Do tego dzień wcześniej opowiadałem trochę o swoim życiu, więc mógł to wszystko sobie przypasować.
Mogłem zadawać również pytania dotyczące przepowiedni, więc jak mógłbym nie skorzystać? Trzeba ich przecież sprawdzić, postanowiłem zrobić test ostateczny i zadałem dwa pytania, jedno dotyczące miłości, a drugie dotyczące rodziny. Nie będę pisał o co spytałem, ani jakie były odpowiedzi, bo istnieją granice mojego obnażania się w internecie. Aczkolwiek mogę wam napisać, że odpowiedzi szamana upewniły mnie w tym, że to jest taka sama ściema jak egzorcyzmy, samoleczenie metodą BSM, horoskopy, homeopatia, reptilianie, czy życie wieczne.
Wszystkie te ceremonie moim zdaniem mają na celu wzmocnienie efektu placebo oraz dopasowanie interpretacji ewentualnych myśli i wizji podczas zażycia Ayahuasci do swoich problemów. Skupienie się nad tym, co chcielibyśmy poprawić w naszym życiu, albo co nas uwiera, ukierunkowanie myśli. A co najciekawsze to wydaje mi się, że mogą one działać, nawet gdy się zdaje sprawę z tego, że to są pierdoły.
Po prostu trzeba zbudować odpowiedni klimat.
Kuti cleaning ceremony
Następnie szaman wytłumaczył nam kolejną ceremonię oczyszczania Kuti. Ceremonie podczas której musiałem mieć zamknięte oczy, a szaman korzystał z wielu elementów, aby wyciągnąć z nas negatywną energię, oraz otworzyć czakry. Żeby wszystko poszło w porządku podczas całego obrzędu trzeba myśleć o rzeczach, których chcemy się pozbyć ze swojego życia. Byłem zachwycony, wyglądało jak z filmu, albo jakiejś książki. Oczywiście najbardziej zwróciłem uwagę na zupełnie nieważne rzeczy jak to, że atrybuty były zawinięte w różnego rodzaju kartki. Z zeszytów, z gazet, z ogłoszeń, a nawet jedno musiało być podręcznikiem do fizyki, widziałem wyraźnie zadanie z rozkładem sił. Elementami których tam się używało były:
–czarna kartka papieru — czarny absorbuje złą energię,
–dwie wstążki czarna i niebieska — czarna symbolizuje naszą złą energię, a niebieska rzekę, która ją wypłucze,
–fragment skóry jelenia wraz z sierścią — dzięki temu zła energia oddali się szybko i daleko,
–czarna kukurydza — nie pamiętam już dokładnie, ale pewne coś z negatywną energią,
–suszony czosnek i papryka — jak wyżej,
–kłębek czarnej wełny — symbolizuje chmurę deszczową, która pomimo bycia negatywną sprowadza wodę i daje życie,
–wysuszony kwiat rosnący jedynie w wysokich górach, który działa jak szczotka na negatywną energię,
–krzyż wraz z dwoma muszlami, który ma zamknąć przypływ negatywnych emocji z którymi już się spotkaliśmy, żeby nie rozpamiętywać w kółko tych samych problemów,
–wyrzeźbiony kubek symbolizujący alkohol, oraz ludzi nakłaniających nas do picia, czego się chcemy pozbyć,
–drobna wysuszona i poskręcana roślina, a raczej jej owoc, który symbolizuje negatywne przeżycia których nie umiemy się pozbyć,
–patyk z dżungli, symbolizujący drzwi dla negatywnej energii, które szaman zamknie,
–czarna świeczka, której łzy oznaczają opuszczające nas problemy
–muszla — jak każda rzecz pochodząca z oceanu symbolizuje czystość. Za jej pomocą będzie można zamknąć wszystkie elementy razem.
Następnie kazał nam zamknąć oczy i obmadlał nas pocierając paczuszką zrobioną z tych wszystkich elementów, dmuchał w czoło, wzywał siły natury, żuł liście koki, odwoływał się do matki ziemi i zawodził śpiewem. Wszystko po to, żeby móc wybaczyć sobie, otworzyć czakry i rozpocząć nowy etap życia z czystym duchem, oraz w harmonii z otaczającym nas światem.
Byłem naprawdę pod wrażeniem i zapamiętam to do końca życia. Szkoda tylko że to wszystko ściema. A raczej bardzo dobra obstawa i kolejny teatrzyk mający na celu wzmocnić efekt placebo.
Ayahuasca — uwagi ogólne
Poprzednie doświadczenia pisałem na bieżąco, a od tej pory piszę po dwóch sesjach ayahuasci. Zanim przejdziemy do interesujących kwestii pozwolę sobie na kilka uwag.
Żeby się nie powtarzać podkreślę jedną rzecz. Otóż Ayahuasca to nie jest miła przygoda. To jest wycieńczający fizycznie i psychicznie proces, w którym podniesiesz swoją świadomość do nieznanego wcześniej poziomu, zmierzysz się ze swoimi najgorszymi lękami, demonami przeszłości, poczuciem winy, decydującymi momentami w Twoim życiu, wydarzeniami które miały na Ciebie głęboki wpływ, nawet jeśli sobie z nich nie zdawałeś sprawę. One wszystkie wyjdą na wierzch, wręcz wypełzną nie dbając o to czy sobie tego życzysz, przejmą twą uwagę, a ty chcąc, nie chcąc będziesz musiał się z nimi zmierzyć ponownie, tym razem bez możliwości ucieczki, bądź zepchnięcia ich w odmęty podświadomości. Dokonasz głębokiej analizy każdego z tych doświadczeń, przeżyjesz je wszystkie na nowo, przemielisz przez psychikę, a to wszystko będąc w zupełnie innym stanie świadomości, przez co odczujesz wszystko o wiele bardziej intensywnie. Oraz, co ważniejsze, przeżyjesz je aż do samego końca, wyciągniesz z nich wnioski, a następnie zamkniesz wszystkie te sprawy, co pozwoli Ci zostawić je raz na zawsze pozostawić za sobą w przeszłości. Wyjdziesz z tego innym człowiekiem, myślę że nie zaryzykuję za bardzo pisząc lepszym człowiekiem.
Tak naprawdę to nie życzyłbym nikomu żeby przez to przechodził, ale z drugiej strony chciałbym, żeby każdy to przeżył.
Kolejna rzecz to dieta. Na początku powątpiewałem w konieczność zachowania tak restrykcyjnych zasad, jednak po pierwszej sesji stało się dla mnie oczywiste, że była ona niezbędna. Naprawdę nie chcielibyście zażywając ayahuascę mieć czegokolwiek w układzie pokarmowym, nawet bez tego dziwne rzeczy dzieją się w bebechach. A co ważniejsze i czego nie miałem okazji sprawdzić, ale szamani, jak i ludzie prowadzący ten przybytek wspominali, to fakt że ayauhasca wchodzi w niepożądane reakcje z rzeczami zalegającymi w naszym organizmie, czego skutku mogą być naprawdę fatalne, włącznie ze śmiercią.
I jeszcze teatrzyk placebo, o którym pisałem wcześniej. Przypuszczałem, że będzie to dość ważna kwestia i miałem całkowitą rację.
Przebieg
Szaman który prowadził ten rytuał był bardzo młody, młodszy nawet ode mnie, ledwo 23 lata. Posiadał jednak 12 letnie doświadczenie w byciu szamanem, a pierwszy raz przyjął ayahuascę gdy miał lat 8! No, ale to jest inna kultura, szamanizm u nich przechodzi z pokolenia na pokolenie, ale 8 lat? Nie wyobrażam sobie z jaką sieczką zamiast mózgu bym wyszedł biorąc to na początku podstawówki. Początkowo napełniło mnie to delikatnym niepokojem, ale na szczęście wszystko okazało się bardzo profesjonalne.
Co najbardziej mnie uderzyło w osobie młodego szamana, to fakt że na jego nadgarstku znajdował się zegarek Armaniego. Zdaję sobie sprawę, że niemożliwe byłoby życie w nowoczesnym społeczeństwie i całkowite od niego wyizolowanie się, więc fakt ten bardziej mnie bawił, niż napełniał niepokojem.

Obowiązkowe pamiątkowe zdjęcie z szamanami, nawet specjalnie się do niego przebrałem w lokalne ciuchy.
Następnie zaczął nam tłumaczyć jak będzie wyglądać ceremonia. Czekamy na wieczór, ale wcześniej możemy sobie przyjść do sali ceremonii pomedytować. Chcemy w ten sposób jak najbardziej ograniczyć ilość czynników, które mogą nas rozpraszać. Następnie trzeba stworzyć odpowiedni klimat, prawie jak na sali bilardowej — całe pomieszczenie zadymić tytoniem. Palili je więc na prędkości (choć bardziej pykali jak cygarem) i wydmuchiwali dym wszędzie wokół, a także na swoje twarze, ubrania. Na moje również. Mieli papierosy ręcznie robione z samego tytoniu z dżungli, jednak w dalszym ciągu to tytoń, mniej tlenu dla mózgu, a i ciągle wysokość nad poziomem morza to ponad 3 tysiące metrów.
Podczas całej ceremonii używali także różnych olejków zapachowych, aby orzeźwić klimat, zwiększyć zaduch, albo wspomóc wymioty. Częścią z nich mieliśmy się nasmarować na początku, a pozostałych używali później wg. własnego widzimisię. Przed wszystkim krótka modlitwa, trochę w keczua, coś tam po hiszpańsku, jakieś spiritus sanctus, a następnie szaman w oparciu o wywiad zdrowotny ustalił konkretną dawkę. Całkiem konkretną, prawie całą szklankę.
Szklanka oczywiście obmodlona, z odprawionymi nad nią rytuałami i wpuszczonym do środka gęstym, tytoniowym dymem, prawie jak na teledyskach Wiza Khalify. Każdy uczestnik ma swój materac, kilka koców nieopodal, miskę, wodę i papier toaletowy. Swoje małe, autonomiczne miejsce do medytacji pod wpływem DMT. Więc pijemy ayahuascę, układamy się wygodnie i czekamy aż zacznie działać. W międzyczasie zrobi nam się niedobrze i będziemy musieli zwymiotować jak już się wchłonie co miało się wchłonąć. A raczej jak długo wytrzyma nasz żołądek.

Tutaj gwałtowna zmiana kolorów powoduje wrażenie ciągłego ruchu, mam nadzieję że nikt nie dostanie ataku epilepsji.
Następnie kładziemy się na materac, przykrywamy kocem i otwieramy swój umysł na matkę ayahuascę przyjmując wszystko co nam ofiaruje i skupiając się nad rzeczami, które chcemy przemyśleć i poprawić w swoim życiu. Możemy otrzymać różne rzeczy, ale musimy przyjąć wszystko z zaufaniem, gdyż matka ayahuasca będzie wiedziała czego potrzebujemy i jak nam pomóc. Nie powinniśmy z tym walczyć, tylko odprężyć się i płynąć z jej prądem. Mamy czuć się swobodnie, możemy płakać, śmiać się, tańczyć, śpiewać, jednak raczej nie będziemy chcieli wchodzić w interakcje z innymi. To jest bardzo osobiste i intymne doświadczenie i nie można opisać co będzie się działo w naszej głowie, bo każda sesja jest unikalna.
Są jednak podobne kwestie, przede wszystkim dowiedziałem się, że człowiek ma tylko dwie podstawowe emocje — miłość i strach, a każda inna jest kompilacją tych dwóch. Kolejną rzeczą jest to, że musimy zacząć od wybaczenie sobie samemu, co jest jedną z trudniejszych rzeczy. Dopiero wtedy otworzy nam się trzecie oko i będziemy mogli przez jego pryzmat spojrzeć na innych ludzi i zacząć im wybaczać, zacząć oczyszczać swoje życie z negatywnej energii i szkodliwych uczuć. Część osób może doświadczać halucynacji, które szaman później pomoże zinterpretować, jednak najważniejsza sprawa to będzie tok naszych myśli. Rzeczy, które przemyślimy podczas sesji leczniczej z matką Ayahuascą już na zawsze będą miały odciśnięte jej piętno.
To by było na tyle opisu szamana i rytuału, który podał. Jak to wyglądało w moim przypadku? Przed ceremonią wydawało mi się, że wiem coś o wymiotowaniu, coś o zmęczeniu i coś o sobie.
Tak bardzo się myliłem.
Stan fizyczny
Zanim przejdziemy do najbardziej interesującego punktu opowiem jeszcze o tym jak się czułem podczas całej ceremonii na swoim ciele. Podczas całego działania ayahuasci byłem w pełni świadom siebie, swojego ciała, gdzie się znajduję, co robię. Co prawda czułem się źle na ciele, moje myśli krążyły niecodziennymi ścieżkami, a do tego halucynacje mocno, ale nie miałem żadnej utraty świadomości, ani urwanego filmu.
Podczas pierwszej sesji potwierdziło się, że mam całkiem mocny żołądek. Wypiłem prawie całą szklankę ayahuasci, która to jest obrzydliwa. Konsystencją przypomina gęstą kawę pełną fusów, a raczej małych drobin, które osiadają na zębach, języku i podniebieniu. A smak to połączenie bardzo gorzkiego i kwaśnego. Jednak nie takie kwaśne orzeźwiające jak cytrusy, tylko kwaśne jak zepsute jedzenie. Gęstość napoju wcale nie sprzyja jego przełykaniu.
Już po kilku minutach zrobiło mi się ciężko na żołądku, jednak szaman mówił aby nie wymuszać wymiotów, tylko przyjąć wszystko tak jak matka ayahuasca chce. Nie będę się kusił o określanie ram czasowych, bo napój zaczął działać jakiś czas zanim zwymiotowałem, zaburzając moje zmysły. W końcu jednak szaman doszedł do wniosku, że może faktycznie trochę za długo trzymam i postanowił pomóc mi zwymiotować.
Ciekaw jestem jakie też sposoby pomocy mogły wam przyjść do głowy, jednak on zrobił to w wyjątkowo delikatny sposób. Wyjątkowo delikatny i wyjątkowo obrzydliwy. Odpalił szluga i zaczął mi dmuchać dymem prosto w twarz. Nawet nie musiał się specjalnie wysilać, po pierwszej chmurze zaczęło się.
I wiecie, byłem po 2 tygodniach diety, oczyszczaniu wodą wulkaniczną i całym dniu na czczo. Można by pomyśleć, że objętość tego co z siebie wypuściłem będzie niewielka. Nic bardziej mylnego. Proces wymiotowania jest bardzo ważny, bo po nim robi się o wiele lepiej i utożsamia się go z wypuszczaniem złej energii z naszego ciała. Część osób widzi swoje wymioty w postaci węży, żab, czy innych brudnych stworzeń, więc delikatnie liczyłem na takie ekscesy, ale niestety wymioty jak wymioty. I faktycznie po wszystkim zrobiło mi się bardzo dobrze i błogo, mogłem się położyć spokojnie i zacząć kontemplować swoje życie.
Jednak to nie koniec niemiłych doznań. Było mi zimno, naprawdę bardzo zimno. Bielizna termiczna, dwie pary skarpet, długie spodnie, dodatkowa koszulka, bluza, a do tego nakryty 3 kocami dalej marzłem. W międzyczasie oblewały mnie zimne poty, musiałem trzymać zamknięte oczy, żeby nie dopuszczać do siebie zbyt wiele bodźców, ciężko mi się oddychało, a do tego byłem tak pozbawiony energii jak człowiek w ciężkiej gorączce, którą zapewne też zresztą miałem.
Jakby tego było mało, to straszliwie chciało mi się pić. Tylko nie było to takie proste, bo przetrzymałem na tyle długo bez wymiotów, że mój żołądek był konkretnie podrażniony. Parę łyków wody, parę chwil i po raz kolejny zbierało mi się na wymioty i to takie nie do powstrzymania. Tylko że prócz tych paru łyków wody nie miałem nic w żołądku i kończyło się jedynie na ogromnych skurczach rzucających moim ciałem. Łącznie z 4 razy piłem po troszkę wody, aby za każdym razem kończyć na czworakach, albo. Tego dnia straciłem kilka kilogramów, a i pewnie parę lat, naprawdę zdziwiłem się gdy następnego dnia w lustrze nie znalazłem siwych włosów.
Na drugi raz byłem ostrożniejszy, bo poprzednio mnie wyczesało i przytłoczyło, więc jak delikatnie zacząłem czuć działanie, to sprowokowałem wymioty. Sam, klasycznie. Nie były one niczym specjalnym w porównaniu z doświadczeniami dnia poprzedniego, żołądek doszedł do siebie. Z drugiej strony przez tę ostrożność to prawie sam bym się zrobił na szaro, bo przetrzeźwiałem. Na szczęście mieliśmy open bar i mogłem poprosić o więcej.
Dostałem dolewkę z szamańskiej butli. To znaczy z takiej, co to on sobie sam nalewał, żeby być w odpowiednim nastroju podczas ceremonii, żeby nadawać na podobnych poziomach. Okazało się, że to co wcześniej piłem to wcale nie było gęste. Teraz miałem przed sobą pół szklanki koncentratu, który łatwiej byłoby zjeść łyżką niż wypić, dr Oetker chciałby żeby jego budyń był taki gęsty. Jednak w przeciwieństwie do budyniu to była najbardziej ohydna rzecz jaką w życiu przełknąłem, a musiałem to robić na kilka razy.
Wrażenia za drugim razem już nie były tak miażdżące, bo może organizm się przyzwyczaił, a może ja wiedziałem czego się spodziewać. W każdym razie dolewka to była dobra decyzja, która pozwoliła mi kontynuować moje rozmyślania, naprawdę długo. Sesja się skończyła koło północy, odesłali nas do łóżek, a ja jeszcze byłem pod konkretnym wpływem. Leżałem do 4 rano próbując pogodzić ze sobą to co widzę, z tym co istnieje, a jak już mi przeszło to i tak nie byłem w stanie zasnąć, więc zacząłem pisać słowa, które możecie przeczytać poniżej.
Halucynacje i odmienne stany świadomości
Dokładne opisanie tego przeżycia nie jest możliwe, nie da się tego wyrazić. Nie ma na to odpowiednich słów, a pewnie nawet nie istnieje język, który by takie posiadał. Poniżej będziecie mogli wyczytać tylko blady cień tamtych doznań, jedynie kalekie odbicie moich przeżyć. Jedynym sposobem dotarcia do sedna jest samemu to przeżyć, jednak nawet w tym przypadku nie będziecie w stanie dokładnie zrozumieć moich przeżyć — każdy człowiek jest inny, każda podróż z ayahuascą jest unikalna i każdy przeżywa to na swój sposób. Teraz opowiem wam co ja przeżyłem.
Parę słów o halucynacjach i tym jak one wyglądają. Przedstawianie wpływu różnego rodzaju substancji na ludzkie postrzeganie w popkulturze zazwyczaj jest, delikatnie mówiąc, dalekie od prawdy. Bardzo mnie zdziwiło, ale to nie jest tak, że widzisz jakieś smoki, czy krasnoludki pojawiające się w polu widzenia, a cała reszta jest w porządku. Zupełnie nie tak. Nie ma takiej możliwości, że zobaczysz nieistniejące rzeczy, a reszta będzie w porządku.
Halucynacje to zaburzenia widzenia. Od obrazu który powstaje na siatkówce do tego co naprawdę widzimy wiedzie dość długa droga po synapsach, a środki halucynogenne zaburzają tę drogę. Potrafią doprowadzić do tego, że nasz umysł zobaczy naprawdę dziwnych rzeczy, także nieistniejących, jednak wszystko jest oparte na tym co się widzi. Po prostu skupiasz się na fakturze drewna, wzorze na ścianach, czy falujących koronach drzew, a może być nawet kurz na podłodze i nagle widzisz to wszystko inaczej. Głębiej. Tak jakbyś stał się nagle szamanem, czy jakimś innym czarodziejem z książek tuż po fazie inicjacji i pierwszy raz w życiu zaczynasz dostrzegać prawdziwą formę materii, jej wielowymiarowość. Wszystko na co patrzysz jest tym samym, a jednak widzisz to inaczej, dogłębniej, mocniej, prawdziwiej. Rzeczy wyglądają jakby były zbudowane z fraktali, które ulegają powolnym i delikatnym zmianom w skali mikro, by okazać się że widziany obraz w skali makro jest nagle czymś innym. Do tego to wszystko zmienia się i faluje w rytm oraz barwę melodii i śpiewów szamana.
Bo on przez praktycznie cały czas grał na bębnach i śpiewał, aby być naszym przewodnikiem. Przez chwilę pomyślałem, że to prawie tak jakby śpiewał na weselach — robi muzykę na żywo dla nietrzeźwych ludzi. W tym wypadku nie mogłem powstrzymać się od parsknięcia śmiechem, szczególnie że moja dobra znajoma się tym zajmuje.
Do tego większość myśli i obrazów bardzo ładnie składa się w całość. One nie tylko po prostu do siebie pasują, ale łączą się w spójną całość, lepiej niż w bajce Lego. Przemyślenia i obrazy które miałem podczas pierwszej sesji, przy drugiej okazały się być gotowymi modułami, które idealnie wpasowały się w konstrukcję myślową utworzoną podczas drugiej, tak jakby od zawsze na nie czekały.
W zależności od myśli i nastroju będą się nam jawić różne rzeczy, dlatego też tak ważne były te wszystkie wywiady, opowieści o swoim życiu i problemach — żeby się na nich skupić. Po psychodelikach może się zdarzyć bad trip, tak zwana krzywa faza. Kiedy będąc pod wpływem tych środków zaczynamy bać się czegoś, albo mieć jakieś negatywne myśli, co od razu znajduje odzwierciedlenie w halucynacjach. Robi się ciemniej, mroczniej, straszniej, a Tobie gorzej. Spirala się nakręca i nie jest łatwo z niej wyjść. Można to zrobić oczyszczając swój umysł, racjonalizując sobie myśli i zmieniając ich tok na coś przyjemnego — jednak nie jest to takie proste. Tym bardziej, gdy nasze zmysły i myśli działają inaczej niż zazwyczaj.
Drugim sposobem jest posiadanie przewodnika. I to jest właśnie jedna z ról szamana w tym całym rytuale — pilnuje aby każdy był skupiony na swoim życiu i problemach, a nie trząsł się z przerażenia powtarzając jak mantrę „niech to się wreszcie skończy”. Inna osoba może w wielkim stopniu wpłynąć na naszą aurę, a już szczególnie szaman. Zresztą w swoim szamańskim stroju, grając na bębenku i dymiąc kadzidłami wokół ciebie, będziesz go odbierać zupełnie inaczej.
Ja vs Ayahuasca
Dobrze, już dobrze, uspokój się, zaczynamy w końcu. Halucynacje były tak mocne, że ciężko mi było utrzymać otwarte oczy, bo za dużo mi się działo przed oczami. Za dużo bodźców dochodziło i praktycznie cały czas miałem zamknięte oczy, co nie znaczy że miałem mało bodźców. Pierwsze co widziałem jak zamykałem oczy, to odbicie moich powiek jako ogromnej kopuły, która natychmiast pokrywała się wielokolorowymi wzorami. Tak jakby z malutkich, kolorowych szkiełek ktoś zbudował ogromną kopułę i mnie w niej zamykał. Stanowiła ona bazę i horyzont wszystkich innych rzeczy, które widziałem.
Jak widziałem siebie?
Ważną kwestią, która przewijała się przez większość obu sesji było moje podejście do życia, a dokładniej wykluczenie z niego duchowości. Bo wiecie, jestem bardzo sceptycznym człowiekiem, zadeklarowanym i walczącym ateistą (mój kanał na YT), a każdy przejaw mistycyzmu od razu dostaje w moim umyśle etykietę „bzdura”. Nie jestem w stanie odczuwać duchowych doznań, coś jest we mnie zablokowane, być może zepsute. Tak ważna dla wielu osób kwestia w życiu pozostaje całkowicie poza moim zasięgiem i poza moim rozumem. Chciałem sprawdzić, czy moje podejście jest prawidłowe, czy przepadkiem nie tkwię z klapkami na oczach, przez co nie mogę doświadczać życia w pełni.
Okazało się, że nie.
I tutaj zaczynają się halucynacje. Dużo czasu poświęciłem myślom na ten temat i wyklarował mi się następujący obraz — na początku szybki przelot kamerą nad ogromnymi połaciami przestrzeni, aby na jej środku zobaczyć wysoką wieżę. Nie taką zbudowaną ludzkimi rękoma, zresztą chyba nawet niekoniecznie wieżę — ogromny rdzeń, coś jakby drzewo, wznoszący się bardzo wysoko, a na samej górze kopuła. Takie pomieszczenie, oszklone ze wszystkich stron, a w środku ja. A dokładniej część mnie, mojego umysłu, mojej osobowości, ta najbardziej ważna część mojego jestestwa. Trochę tak jak w bajce W głowie się nie mieści, tylko że byłem tam sam. A raczej byłem tam gościem, bo samotnie to tam przebywa sceptyczna podstawa, fundament mojej egzystencji mający, stojąca nad konsolą i mająca wgląd i wpływ na wszystko co się dzieje wokół mnie.
Obserwowaliśmy razem wspomniane wcześniej połacie ziemi, które okazały się całą resztą mojego umysłu. Widziałem wizualizacje swoich myśli, ogromne obszary poświęcone na różne sprawy, a także to jak były w ciągłym ruchu, w ciągłej transformacji przechodząc płynnie pomiędzy formami z obrazów Bosha do grafik rodem z anime. Wykwitające figury ciągnące się aż po horyzont, z różną częstotliwością eksplodowały kolorami i nowymi kształtami, wrastały, pięły się w górę, rozrastały, by niespodziewanie całkowicie zmienić proces do którego się przyzwyczaiłem i stać się czymś zupełnie innym.
To widziałem, a wraz z tą wizją przychodziły myśli. Nawet nie do końca myśli, po prostu patrzyłem na to i wiedziałem o co chodzi. A może raczej sobie to uświadomiłem, a potem to widziałem? W każdym razie był to sceptycyzm jako rdzeń mojej osobowości. Sceptycyzm jest trochę niefortunnym słowem tutaj, choć nie wiem jak można by to opisać lepiej. Sumienie? Albo taki aniołek i diabełek, co to ludzi próbują przekonać do swoich racji. Choć w moim przypadku to byłby tylko aniołek, który zawsze wie co jest dla mnie dobre, który jest w stanie spojrzeć w sceptyczny, chłodny i wykalkulowany sposób na każdą sprawę, niezależnie od tego w jakim stanie się znajduję. Niech będzie, że to rdzeń mojego umysłu, lubię słowo rdzeń. On tam zawsze jest, zawsze obserwuje, choć to wcale nie znaczy, że zawsze robię według jego rad. Często wręcz ogranicza się tylko do sarkastycznego komentarza, który sprawia że popadanie w dekadencje, czy podejmowanie złych decyzji mnie dodatkowo bawi.
Jednak mimo to czuwa i nie dopuszcza mnie do popełnienia naprawdę złych decyzji. Niezależnie od tego w jakim stanie się znajdę, czy to ogromnie zdenerwowany, czy wypełniony rwącymi uczuciami, czy nietrzeźwy, jest on w stanie nacisnąć czerwony przycisk na swojej konsoli (również go widziałem) i mnie opamiętać. Tak mi się przynajmniej wydaje, a i autopsja to potwierdza — nigdy nie zrobiłem niczego naprawdę głupiego, mogącego zaszkodzić mnie, bądź mojemu życiu. Przez to też nie jestem w stanie zrozumieć tłumaczenia się ludzi — zrobiłem to, bo byłem pijany. Ja, jeśli bym czegoś naprawdę nie chciał i uważał za beznadziejną decyzję, również po pijaku bym tego nie zrobił.
Po pierwsze jest to genialna wręcz metafora i zawsze już będę widział siebie przez pryzmat tej wizji. Bez takiego podejścia do życia, to nie byłbym ja i nie pozbędę się jej aż do śmierci. Ostatnia myśl sprawiła, że zacząłem się zastanawiać na temat śmierci. W kategoriach śmierci nie myśli się o sobie, chyba że na początku życia, dowiadując się o tym zjawisku, albo pod koniec, gdy jest już wręcz namacalne. Jednak przez większość życia ignorujemy ten fakt, bo przecież jesteśmy młodzi, gdzie nam umierać, po co o tym myśleć.
Śmierć
Śmierć ogólnie jest to bardzo smutna sprawa. Mówienie, że to jest naturalna kolej rzeczy, mimo że jest to prawda, to nie bardzo pomaga. Z drugiej strony wiara może i pomaga, wmawiając sobie że coś po śmierci jest, że spotkamy naszych bliskich, że nasze życie ma cel, ale to wszystko jest tylko wmawianiem sobie tego. Tak naprawdę wiara jest głupia, mamy jedno życie, które jest niewyobrażalnie cenne. Kilkadziesiąt lat na to, żeby móc czerpać z niego przyjemność i bawić się życiem. Skoro i tak umrzemy, to najlepsze co możemy zrobić z naszym życiem to wykorzystać je do granic możliwości. Życie w strachu przed bogami wymyślonymi przez ludzi i ciągłym poczuciu winy, oraz odmawianiu sobie życia po swojemu w zamian za obiecaną nagrodę po śmierci jest marnowaniem sobie życia.
Ja już wiem jak umrę. Tzn nie wiem gdzie, ani kiedy, ani jak, ale wiem że ostatnią rzeczą jaką zobaczę, a raczej co sobie wyobrażę, to będzie pękający rdzeń mojej osobowości, podczas gdy w tle będzie lecieć David Bowie — Space Oddity. Już teraz ta myśl mnie przeraża.
Czy duchowość jest ważna w życiu?
Wróćmy jednak do duchowości. Szaman mi mówił, że muszę się uwolnić od racjonalizmu i pozwolić przejąć kontrolę uczuciom i wrażeniem, mój rdzeń miał jednak na ten temat inne zdanie. Przeprowadziłem z nim (czy też sam ze sobą) rozmowę, która utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Jak tylko poruszyłem ten temat, żeby odciąć się od bodźców cały kokpit został odcięty od bodźców zewnętrznych, czyli reszty mojego umysłu. Otoczenie się zmieniło, jak i atmosfera tego miejsca i czułem się tak, jakbym był sam ze sobą na statku kosmicznym. Całość przypominało opowiadanie Rozprawa, Stanisława Lema z cyklu opowieści o pilocie Pirxie — tylko że zamiast robotów, musiałem przechytrzyć fragment mojej psychiki, a wszystko po to, by wyciągnąć informację o roli duchowości w moim życiu.
Przeprowadziliśmy bardzo krótki dialog, choć trwał on strasznie długo. Przecież miałem rozmawiać sam ze sobą i mogłem przewidzieć konwersację na kilka kwestii w przód. Czułem się jak szachista badający wszystkie możliwości ruchu, podczas czego mój rdzeń mi się tylko przyglądał i czekał. Jakby był robotem, znów mi przyszedł do głowy Lem, a ja przecież jestem człowiekiem, nie chcę być jak maszyna.
W końcu jednak cierpliwość się wyczerpała, albo pod wpływem moich poprzednich myśli umysł popchnął akcję do przodu i usłyszałem:
–W taki sposób nie dowiesz się czego chcesz. Musiałbyś oprzeć się na czymś innym niż logika i wymyślić pytanie, na które nie przewidzisz mojej odpowiedzi.
–I wtedy wygram, czy przegram?
Wymyśliłem idealne pytanie, na które można uzyskać tylko jednoznaczną odpowiedź. Niestety nie uzyskałem na nie żadnej odpowiedzi, po tym wszystkim mój rozmówca zniknął. Nie oznacza to jednak, że się niczego nie dowiedziałem. Uświadomiłem sobie wtedy, że to nie jest ani wygrana, ani przegrana. Że powinienem prowadzić własne życie jak chce, mogę szukać duchowości, głębszych przeżyć, mistycyzmu, a także znajdować korzyść w sesji z ayahuascą po swojemu.
Jak być szczęśliwym ze sobą?
Jesteś wspaniałą osobą — ta myśl dokładnie przyszła mi do głowy. Każdy jest. Dla niektórych takie odkrycie może być szokiem jak cios obuchem, bo nie chodzi tu o takie powtórzenie sobie tego w głowie, ale o pełną świadomość tego faktu. Np. papierosy, prawie każdy palący wie, że to jest szkodliwe, obrzydliwe, źle działa na zdrowie, ale tak naprawdę nie są tego w pełni świadomi. Po ayahuasce te fakty są tak oczywiste, tak prawdziwe, tak namacalne, że z łatwością można by je rzucić po choćby jednej sesji. Proste myśli, z których nawet zdajemy sobie sprawę, jak przepuści je przez pryzmat odmiennego stanu naszego, są o wiele bardziej prawdziwe.
Chwilkę później całe pomieszczenie kontrolne znalazło się na tyle nisko, że mogłem z niego wysiąść wprost w odmęty mojego umysłu, ze świadomością, że mój rdzeń zostawił mnie samego na czas eksploatacji innych obszarów z ayahuascą.
W ogóle to często wspominam, że coś wiedziałem, albo że okoliczności zmieniały się w sposób daleki od oczekiwanego, a mimo to nie dziwiło mnie to wcale, a nawet mi nie przeszkadzało w poszukiwaniu odpowiedzi na ważne pytania. Pamiętajcie jednak, że DMT jest substancją, która wytwarza się gdy śnimy, więc te wydarzenia można porównać do wyjątkowo realistycznego snu, z którego nie można się obudzić (bo jest się obudzonym i to dzieje się na jawie), tylko że wszystkie bodźce są o wiele silniejsze.
Jak budować dobre relacje?
Sporo też myślałem o samym sobie i relacjach z innymi ludźmi. Przeżyłem trochę niefortunnych znajomości w życiu, wyciągnąłem z nich wnioski i w dorosłym życiu radziłem już sobie z nimi całkiem nieźle. Napisałem nawet na temat relacji kilka tekstów, m.in.:
Jak żyć w zgodzie ze sobą i nie zrazić do siebie ludzi? — O tym, że nie powinniśmy się przejmować zdaniem innych.
Pierwsza zasada zawierania znajomości — O tym, w jaki sposób dobierać wartościowych znajomych.
Rodzina » przyjaciele — O tym, że nie zawsze najbliższe nam osoby będą z rodziny, albo że w ogóle ludzie z rodziny mogą nie być nam wcale bliscy.
Nigdy jednak nie napisałem nic na temat egoizmu, a to właśnie on stoi za tymi wszystkimi tekstami, a co zaskakujące egoizm wcale nie stoi w sprzeczności z troszczeniem się o innych. Tylko trzeba ich odpowiednio wybrać, a bez postawienia siebie na pierwszym miejscu nie jest to możliwe.
Myślałem też o tym, jak się zachowuję budując relacje z innymi, co jest konsekwencją poprzednich akapitów. Szczególnie w przypadku nowo poznanych osób mam tendencję do testowania ludzi. Zadaję dziwne pytania, często ocierające się o bycie niegrzecznym. Kiedyś poznałem dziewczynę, która twierdziła że lubi koty, postanowiłem to zweryfikować i zapytałem się jakie jest najlepsze miejsce do głaskania kota, a ona myślała że chodzi o geograficzne miejsce, a nie miejsce na kocie. Nasza znajomość nie przetrwała takiej próby.
Dziwne to nie do końca odpowiednie słowo, choć zapewne tak je odbierają moi rozmówcy. Ja po prostu staram się wymyślić coś, co skłoni ich do myślenia i staram się unikać utartych schematów, bo mnie nudzą. Nie potrzebuję osób, z którymi będę mógł prowadzić te same, wtórne rozmowy, tylko kogoś kto ma potencjał, żeby mnie zaskoczyć.
Często też nowo poznanym osobom staram się przedstawić sam siebie w złym świetle, żeby kontrast z tym jaką jestem osobą, gdy już się mnie pozna, był jak największy. Jakby ktoś spytał się mnie o ayahuascę, to odezwie się we mnie cyniczny obserwator życia, przejmie kontrolę i odpowie coś w stylu — aaaa, wiesz przyćpałem na drugim końcu świata i wyczesało mnie jak skurwysyn. Oczywiście rozwinę temat, jak będzie drążyć, albo po prostu odeślę do tego wpisu. Moi znajomi wiedzieliby, że pomimo iż jest to prawda, to baaaaaaaaaaaaardzo spłycona i wcale tego tak nie odbieram. Wy teraz również o tym wiecie. Zresztą zapewne każda z bliższych mi osób przeczyta ten wpis, więc będziemy mogli od razu przejść do rzeczy i porozmawiać bardziej konkretnie o naszej relacji.
Bo miałem również przemyślenia na temat moich znajomości. Leżałem sobie na kozetce, prawie jak u psychologa i po kolei odwiedzali mnie moi znajomi. Z większością rozmawiałem, w przypadku każdego zastanawiałem się na temat naszej relacji, a kilka razy po prostu zdarzyło mi się siedzieć i cieszyć swoim towarzystwem. Po prostu byłem zadowolony z tego jak wygląda nasza znajomość i cieszyłem się z tego.
Wśród moich znajomych wcale nie rezygnuję z niestandardowych sposobów prowadzenia konwersacji, choć przybiera to troszkę inną formę. Jeżeli istnieją jakieś poważne sprawy, o których chciałbym opowiedzieć, albo się dowiedzieć, to staram się nie poruszać tego tematu, od razu, ani wprost. Skoro się dobrze znamy i jest sprawa do obgadania, to oznacza że w końcu dojdziemy do niej, a takie błyskawiczne przechodzenie do sedna wydaje mi się spłycać relacje.
Miłość?
Miłość to zupełnie inna kwestia. Nie poruszałem jej zbyt często na blogu, znajdują się ledwo dwa teksty poświęconego konkretnie temu uczuciu:
Moment, w którym związek się kończy — o głównej przyczynie rozpadu większości związków,
Jak na nowo rozpalić ogień w związku — o tym jak chcąc naprawić związek możesz go zepsuć
Do tego w tekście Człowiek sam sobie wilkiem wspomniałem o miłości, a dokładniej postawiłem tezę, że „Zaufanie jest jedną z najważniejszych, jak i również niezbędną rzeczą, którą możemy ofiarować ukochanej osobie. Jeżeli nie zaufamy, to tak naprawdę nie chcemy miłości, tylko wygody i kompromisu. Próba jednoczesnego zdobycia bezpieczeństwa i miłości zakończy się tym, że nie będziemy mieć żadnego, co najwyżej ich namiastki. W tym właśnie tkwi cały urok miłości, że otwierasz serce przed drugą osobą, a ona zamiast Cię ranić, odwzajemnia to uczucie.”
Zapewne skrycie oczekujecie, aż w końcu napiszę o czymś, co ayahuasca całkowicie zmieniła w moim życiu. Bo jak dotychczas, to tylko pisałem o tym, jak utwierdzała mnie w poprawności moich poglądów, co najwyżej jakieś drobne korekty. Czekacie na coś, na co otworzyły mi oczy, na coś co zmieniło moje podejście do życia, na rzecz na temat której cały czas byłem w błędzie i od tamtej pory nic już nie będzie takie jak wcześniej, słowem na rewolucję, a temat miłości tak bardzo do tego pasuje.
Zapewne będę musiał was rozczarować, choć przeżyłem wielkie objawienie, tylko nie tak bardzo imponujące. Mogłem myśleć o tym uczuciu tylko w pryzmacie moich byłych dziewczyn, a takich poważnych to było bardzo niewiele. I mimo mojego podejścia do związków, przemyśleń które wypisałem w poprzednich akapitach i tak doszedłem do bardzo ważnego wniosku.

Było tyle ważnych osób w moim życiu, o których chciałem pomyśleć, że początkowo aż mnie przytłoczyli.
Miłość jest najtrudniejszym ze wszystkich uczuć, a każde uczucie należy do kwestii, których nie można jej ocenić, sklasyfikować, sprawdzić, ani zmierzyć. Czyli leżących poza zasięgiem mojego rdzenia osobowości, czyli poza moim zasięgiem w przeszłości. Uświadomiłem sobie, że mimo właściwego podejścia, odpowiedniej filozofii i mimo starań nie byłem w stanie kochać tak, jak to powinienem był robić, a nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.
I tak jak wam mówiłem, ten wniosek nie jest bardzo spektakularny. Prawdę mówiąc nie zmieniło by to praktycznie nic w moich relacjach, wszystko wyglądałoby bardzo podobnie, prócz jednej małej, malutkiej rzeczy. Moich uczuć i życia wewnętrznego. Wydaje mi się, że teraz już jestem w stanie zakochać się tak naprawdę. Mam nadzieję.
I nawet gdyby to była jedyna korzyść z całej przygody z ayahuascą, byłaby warta całego zachodu i męczarni, przez które musiałem przejść.
Książki
Przejdźmy do trochę lżejszego tematu. Książki i ogólnie czytanie to bardzo ważny element mojego życia, od jakiś 10 lat czytam po kilkadziesiąt pozycji rocznie. Przy takiej ilości sprawdzeni i dobrzy autorzy szybko się kończą i trzeba szukać kolejnych. Sposób w jaki to robię mógłby stanowić osobny wpis, jednak nie czas na to, nie miejsce. Wspominałem wcześniej, że wizje zależą od tego o czym myślimy i tego co mamy w głowie. Dlatego też u mnie pojawiało się sporo miejsc, motywów i postaci, które znam z książek, co doprowadziło że zacząłem się zastanawiać nad moim podejściem do czytelnictwa.
Czytam trochę z egoizmu, trochę z zamiłowania do wyzwań intelektualnych, trochę z ciekawości. Za każdym razem staram się jednak przejrzeć osobę autora i wymyślić co jego dzieło mówi o nim samym, bądź niej. A już najlepiej jak moje przypuszczenia pokrywają się z wnioskami z czytanie innych pozycji tej samej osoby.
Powiedzmy sobie szczerze, czytelnictwo nie należy do zbyt popularnych hobby i wiele osób zakończyło swoją przygodę na Sonetach Krymskich, Dżumie, czy innej lalce. A ja nie za bardzo lubię się tym chwalić z dwóch powodów — powściągliwości, o której już pisałem, oraz nie chcę dawać wyrazu swojej pychu i wyższości z tego powodu. Na blogu też strasznie niewiele o tym piszę, w przeciągu 3 lat ledwie kilka wpisów poświęciłem książkom — 1984 Orwella, Fight Club, Kroniki Diuny.
Doszedłem do wniosku, że Bóg Imperator Diuny jest najlepszą książką jaką kiedykolwiek czytałem, ale to nie było najważniejsze. Okazało się również, że jestem z tego dumny. Sam przed sobą, i to wystarczy i to zmienia tak wiele. Tak bardzo chciałem nie być uważanym za pełnego pychy, ze nawet przed samym nie umiałem się przyznać do tego, że jestem dumny z powodu mojego czytelnictwa. I po raz kolejny nic to nie zmieni w moim życiu, oprócz moich myśli na ten temat.
Kontakt z bogami
Cała ceremonia była przesiąknięta duchowością, podchodzili do bardzo poważnie. Otwieranie trzeciego oka, wejście w kontakt z matką ziemią poprzez matkę wszystkich roślin leczniczych ayahuascę, kontakt z jej duchem, oraz duchem plemienia w celu osiągnięcia spokoju i równowagi w życiu, mnóstwo tego rodzaju określeń związanych z duchowymi przeżyciami i odwoływaniem się do sił wyższych.
I ja się wcale nie dziwię, że oni w to wierzą. Wiara zazwyczaj opiera się na tym, że musisz sobie założyć prawdziwość czegoś pomimo braku, a nawet wbrew dowodom i zdrowemu rozsądkowi, a w przypadku ayahuasci, BOGOWIE TAM SĄ, jakichkolwiek byś nie chciał zobaczyć. Nie tylko bogowie, może to być równie dobrze duch matki ziemi, personifikacja karmy, kosmici, diabły, czy inne demony. W zależności od wyobrażenia można poczuć ich przytłaczającą obecność, aurę, porozmawiać z nimi, co więcej oni mogą Cię wyleczyć, pomóc w problemach i to ma szansę zadziałać — wszak większość problemów siedzi głęboko w psychice.
Tylko że to wszystko dzieje się w Twojej głowie pod wpływem narkotyków. O ile jest to bardzo dobre źródło informacji o samym sobie, to raczej nie o świecie. Pokazuje nam obrazy przez pryzmat naszych doświadczeń, wiedzy i poglądów.
– Czy to dzieje się naprawdę, czy tylko w mojej głowie? (…)
– Ależ oczywiście to dzieje się w twojej głowie, Harry, tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?
Badanie możliwości
Podczas pierwszej sesji przemyślałem większość ważnych aspektów mojego życia i sporą część drugiej poświęciłem na myślenie o sobie, oraz na testowanie możliwości ayahuasci. A raczej na sprawdzenie w jakim stopniu jestem w stanie wpłynąć swoimi myślami na halucynacje, uczucia i wynikające z nich wnioski. Taką już mam naturę naukowca.
Wizualizowałem sobie swoje ciało, patrząc na nie z zewnątrz. Przy czym widziałem je dość eterycznie, całość była jakby przeźroczysta, widziałem kości, naczynia krwionośne, a nawet organy. Wyobraziłem sobie tkwiący w mym boku cierń (taki duży) i sięgnąłem ręką w tamtą stronę, aby go złapać i wyciągnąć.
Do teraz jestem zaskoczony tym, jak bardzo lepiej się poczułem po jego wyciągnięciu, mimo że był on tylko projekcją mojego umysłu, a nie żadnym prawdziwym problemem. Jestem sobie w stanie wyobrazić leczenie uzależnień, czy innych problemów psychicznych za pomocą sesji ayahuasci. Szaman perswaduje danej osobie, że jej dolegliwość jest ciałem obcym wbitym w jej duszę/ciało, a następnie odprawia teatrzyk mający na celu zwizualizowanie jej usunięcia. Jestem w stanie uwierzyć, że w takim przypadku narkotyki i szamańskie śpiewy mogą się okazać skuteczniejsze od wieloletniej pomocy psychologicznej.
Trudno jest to dokładnie opisać, bo podczas działania ayahuasci zupełnie inaczej się wszystko odbiera. Staram się jak mogę przekazać wam co tam się działo i jak to odbierałem, ale to jakby tłumaczyć ślepcowi kolory. Można próbować, wymyślać, kombinować, a i tak nie przekażemy sedna. Mogę jednak podać wam mały przykład związany ze mną i papierosami.
Mogę z czystym sumieniem napisać, że nie palę, nie paliłem, a nawet że nigdy nie będę palił. Zaciągnąłem się papierosem tylko 3 razy w życiu. Pierwszy raz jakoś w wieku 4 lat, co mi je obrzydziło na zawsze. Kolejny raz w wieku 22 lat, za namową kolegi, który miał jakiś super-zajebiste smakowe Davidoffy czy inne Dunhille. Trzeci raz podczas drugiej sesji ayahuasci, postanowiłem wczuć się całkowicie w klimat i spróbować szamańskich szlugów. Nie byłem w stanie złapać nawet delikatnej chmury, ledwie przyłożyłem go do warg ogarnęło mnie tak ogromne obrzydzenie, że aż zacząłem się trząść.
Zaraz sobie wyobraziłem, że ten gęsty, ciemny dym dostanie się do moich płuc i zacznie je wyżerać. Przecież tam nie powinno nic takiego się znaleźć. Już nawet śmierdzące palce, czy żółknące w przyśpieszonym tempie zęby nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak ta chmura małych, żarłocznych cząstek wbijających zęby w zdrową tkankę moich narządów. To było tak okropne doświadczenie, które ciągle jak żywe mogę zobaczyć przed oczami. Jestem prawie pewien, że jakbym teraz spróbował zaciągnąć się papierosem, to zwymiotowałbym.
Wyrobiłem sobie sam warunkowanie prawie jak w filmach sci-fi, a z pomocą szamana i wizualizacji zapewne można osiągnąć o wiele bardziej imponujące efekty.
Jeszcze kilka kwestii technicznych
Całkiem sporo już napisałem, mnóstwo przemyśleń, ale mój tok myślowy wcale tak nie wyglądał. Wręcz wyglądał zupełnie inaczej, dla was po prostu zebrałem myśli zapisane zaraz po sesji, zmieszałem z moim refleksjami na trzeźwo i wyekstrahowałem kwintesencję moich przeżyć, opisując jedynie najważniejsze wątki.
To były bardzo długie godziny i bardzo ciężkie i tylko niewielką ich część mogłem poświęcić na przemyślenia i skupienie się nad wizualizacjami. Mam takie wrażenie, że jakieś 70–80% mojej uwagi było poświęcone temu, żeby przeżyć. Nie żebym miał umierać, albo dramatyzował, ale co chwila mi było źle, to musiałem się obracać, to mnie irytowała struktura opuszek palców, albo koca, to byłem spragniony, ale nie mogłem się napić, to irytował mnie śpiew szamana i chciałem posłuchać sobie swojej nuty, a jak musiałem iść do ubikacji to już w ogóle była tragedia.

Także ten, także tego. To by było na tyle moich wewnętrznych przeżyć, w takim telegraficznym skrócie.
Offering ceremony to Pachamama
Na sam koniec, aby zamknąć krąg energetyczny całej naszej duchowej podróży należy podziękować matce ziemi i ojcom bogom za pomocą tego rytuału. Jest on bardzo podobny do ceremonii oczyszczania Kuti, a raczej powiedziałbym że jest jego odwrotnością. Przede wszystkim należy mieć otwarte oczy i za pomocą różnych elementów złożyć ofiarę. Używa się do tego:
–białej kartki papieru — symbolizującej czystość,
–białego i czerwonego kwiatu jako symbolu wielkiej Polski. Tak naprawdę to nie, czerwony kwiat symbolizuje matkę ziemię, a biały bogów,
–białej i czerwonej wstążki, jak wyżej,
–tłuszczu z lamy jako ofiary dla ziemi,
–figurki splecionej pary, będącej symbolem szczęśliwej miłości,
–cukierek w kształcie domu symbolizujący szczęście i harmonie w rodzinie,
–cukierek w kształcie samochodu symbolizujący bezpieczne i rozwijające podróże,
–fałszywych banknotów 100 dolarowych jako symbolu dobrobytu (to chyba nie było zbyt tradycyjne),
–muszli jako talerza na dary, którymi chcemy się podzielić z matką ziemią,
–białej wełny — symbolizującej chmurę, symbol tego że wszystko będzie dobrze,
–kolorowej wełny — symbolizującej tęczę jako most do szczęścia,
–wysuszony słodki owoc z dżungli wraz z masą z trzciny cukrowej.
Brakowało mi tylko białej świeczki. Jeżeli udało Ci się doczytać dotąd, to podziwiam i gratuluję. Zachęcam również serdecznie do polubienia mojego bloga na facebooku.