Jeśli miałbym wymienić jedną rzecz, która najbardziej zapadła mi w pamięć podczas tych wakacji, byłoby to „zawsze wbijaj śledzie od namiotu”.
Poranek
Padało. I to padało bardzo konkretnie, co w połączeniu z nieumiejętnym rozłożeniem namiotu było dość nieprzyjemną sprawą. Trudno, następnym razem będę już wiedział. Naszego poprzedniowpisowego opiekuna znalazłem rano w namiocie. Widocznie chciał mieć pewność, że nic nam się nie stanie. Nie dysponuję zdjęciem, gdyż bliskość 5-centymetrowego owada nie jest sytuacją, w której człowiek myśli o wyciągnięciu aparatu, a raczej o klapku.
Wyczołgaliśmy się z namiotu, wywiesiliśmy wszystkie przemoczone rzeczy, włącznie ze śpiworami, na pobliskim płocie. Na szczęście od samego rana było niemiłosiernie gorąco. Następnie szybka toaleta na stacji benzynowej, kęs czerstwej bułki, parę ćwiczeń na pobliskich maszynach i byliśmy gotowi kontynuować naszą podróż.

Trening z rana, jak śmietana. Dobra sprawa, dla kierowców podróżujących na długie dystanse, jest się gdzie rozruszać.
Kolejny kierowca
Wylotówka ze stacji benzynowej na autostradzie to świetne miejsce na łapanie stopa. Szczególnie jeśli zaczynasz z samego rano. Kierowca wtedy nie pomyśli, że może jesteś tu dopiero chwilkę, tylko ma świadomość, że za Tobą noc na stacji. W takich okolicznościach, z litości ludzie chętniej się zatrzymują. Przynajmniej tak sobie wmawiam.
Mimo to na pierwszego kierowcę czekaliśmy ponad 2 godziny. No trudno, na szczęście okazał się to sympatyczny Pan w starszym wieku, podróżujący samotnie, nie znający języka angielskiego. No to wskakujemy do środka i pojazd rusza z piskiem opon niosąc nas z zawrotną prędkością ku wybrzeżom Chorwacji. Prędkościomierz oscylował wokół 200 km/h. Sam byłem zaskoczony, szczególnie że jechaliśmy Passatem jedynką. Nawet stojąc w miejscu wskazywał taką prędkość. Jedyne co mi przyszło do głowy, to że po uszkodzeniu się wskaźnika, samochód dachował. Bałem się jednak zapytać. Zajechaliśmy z nim aż do samej granicy.
Przejście graniczne
Znowu zjechaliśmy z trasy. Normalnie przejście graniczne znajduje się również na autostradzie, ale ponieważ nasz kierowca nie chciał wyjeżdżać z kraju, zostawił nas na przejściu obok autostrady, w miejscowości Letenye. Pierwszy rząd zabudowań do kontroli był opuszczony. Dalej przeszliśmy przez most bez żadnego pobocza dla pieszych i następnie kontrola. Nie zaglądali nam nigdzie, tylko do dowodów, także bez problemu przeszmuglowaliśmy całą broń i kilogram heroiny. Nareszcie cywilizacja, zrobimy zakupy w normalnym sklepie i może nawet zjemy jak ludzie.
Ta na pewno. Nie było tu ani jednego sklepu, pomimo tego co twierdził celnik, jedynie opustoszała stacja benzynowa. Znów niekorzystna lokalizacja i znów przyjdzie nam rozpaczliwie machać do przejeżdżającego raz na kilka minut samochodu. Obraliśmy bardziej bezwzględną strategię i pytaliśmy się ludzi tankujących na stacji, czy nas nie podwiozą.
Większość to byli miejscowi, jeden gość oświadczył, że nie zabiera autostopowiczów. Spotkaliśmy również Polaków wracających z Chorwacji. Poratowali nas przepysznymi kanapkami z kotletem, także jeden problem mniej. Jestem im za to niezmiernie wdzięczny. Nie zdążyłem dokończyć jedzenia i zatrzymał się kolejny samochód.
Destination Unknown
Słowackie blachy, w środku sympatyczna parka w średnim wieku. Za 10 euro podwiozą nas na Zagrzeb. Super i ekstra, chętnie zapłacę, byleby tylko dojechać. Wsiadamy, a tam zaduch i zapach potu w niewietrzonym aucie bił się ze stanem uzębienia właścicieli o pierwszeństwo mojej uwagi. Ilość stopni Celsiusza w aucie oscylowała w okolicy sumy zębów naszych wybawców. Najważniejsze jednak, że jedziemy.
Kierowca ściąga nogę ze sprzęgła i opiera ją na lewo od kierownicy prezentując brud pod paznokciami poprzez dziurawą skarpetę. Najważniejsze, że jedziemy.
Jadą nad samo morze chorwackie i mogą nas ze sobą zabrać. Oczywiście będziemy musieli zapłacić więcej. Krótka konsultacja, chcemy jechać. Nie jest komfortowo, okna nie można otwierać, ale jakoś wytrzymamy. Najważniejsze, że jedziemy.

drugiego dnia poszło nam jakieś 4 razy lepiej, jeśli chodzi o ilość przejechanych kilometrów. Trasa wiodła cały czas autostradą, także szybciutko.
Morze
Po kilku godzinach jazdy naszym oczom ukazuje się Adriatyk. Nosem wyobraźni już czuję tą wspaniałą woń i nie mogę się doczekać kiedy wskoczę między fale dziarsko niczym Pikachu do pokeballa. Jeździmy chwilę po wybrzeżu, by w końcu zdecydować się wysiąść w jednej z większych miejscowości w okolicy, koszt naszej podróży to 200 kun.
Nasz kierowca, który jak zdążyłem się dowiedzieć, nazywa się Luky, również tam zostaje ze swoją lubą i za jakiś tydzień będą wracać przez Budapeszt. Wymieniamy się numerami, zabierzemy się z nimi. Jakoś damy radę wytrzymać. Najważniejsze, że dzień dłużej spędzimy nad morzem.

Tak się prezentowało miasteczko do którego trafiliśmy — Senj. Małe, malownicze, woda przejrzysta, a w tle góry.
Szukanie lokum
Początkowo chciałem skorzystać z couchsurfingu. Przekonać się nareszcie jak to jest, gdy ty u kogoś surfujesz, poznać miejscowych, dowiedzieć się gdzie warto iść i co zobaczyć. Nie dostałem jednak żadnej pozytywnej odpowiedzi i jak przyjechałem to wszystko zrobiło się jasne. Przecież to kraj turystyczny, środek sezonu. Całe rodziny koczują w piwnicy, aby wynająć każdy pokoik turystom i naciułać grosza na zimę. A cenią sobie 35 Euro za klitkę bez dostępu do kuchni.
Wow, Chorwacja egzotyczna tak bardzo. Zazwyczaj ludzie z moich okolic odwiedzali Czechy, bo blisko, Ukrainę, bo tanio i Niemcy, bo do pracy. A tu nagle kaktusy na ulicach. Wtedy spotykamy autostopowiczkę z Polski.

–Przyjacielu, nie bój się. Jestem tułaczem, takim jak ty. Wolnym i dzikim. Dzisiaj pakuję namiot i wyjeżdżam, możecie zająć moje miejsce.
–Śpisz gdzieś na polu namiotowym?
–Płacić za nocleg, oszalałeś? Znajdź polankę obok opuszczonego kościoła, tam jest zejście na plażę i można się rozbić. Bywajcie.
Nie byliśmy przekonani do tego pomysłu. Zostawianie naszych rzeczy w namiocie, rozbijanie się na dziko w kraju którego prawa, ani języka nie znamy? Jednak z drugiej strony przyjechanie bez zarezerwowanego miejsca w środku sezonu to nie jest najlepszy z pomysłów. Obeszliśmy dość dużą ilość domów, widzieliśmy mnóstwo staruszek obserwujących okolice posesji z balkonu, bezdomne koty, dziko rosnące kaktusy i migdały. Zachwycam się okolicznościami przyrody, jednak plecak ciąży coraz bardziej, a i słońce powoli chowa się za horyzont.
Dziś rozbijemy namiot koło kościoła, o którym mówiła tamta dziewczyna, jutro czegoś poszukamy na spokojnie.