–Jeżeli ktoś zna powód dla którego to małżeństwo nie może być zawarte niech powie teraz albo zamilknie na wieki.
–Ja — głos rozniósł się po kościele, niczym Ruskie po mapie. Wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę niepozornego młodzieńca. — Teresa jest w ciąży — szept niedowierzania przetoczył się po sali — i to nie z nim! Mirek za to od lat jest zakochany w innej, pijany zawsze próbuje się do niej dodzwonić i zarzeka się, że bez niej nigdy nie będzie szczęśliwy. Jednak ze względu na postępujący kryzys wieku średniego, wspólną kolekcję przedwojennych zegarów i ciążę, postanowił wypowiedzieć sakramentalne tak — wyrzucił z siebie jednym tchem. — Ale to wszystko dla waszego dobra i dla dobra dziecka — dodał po chwili o wiele słabszym głosem, bo już nie było nikogo, kto by go słuchał. Idylla wspólnego życia Teresy i Mirka pośród niezrozumienia, niedopowiedzeń, frustracji, skrywanych emocji i kłamstw została zniszczona.
Cudze problemy
Spróbujmy się postawić w sytuacji bohaterów, albo przynajmniej zastanowić się, kto jest tym złym. Teresa łapiąca męża na dziecko, czy też Mirek godzący się pod presją na życie w kategorii „chujowo, ale stabilnie”, czy może tajemniczy bohater, próbujący przerwać tę farsę? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, ale tłum dokonałby samosądu na tym ostatnim.
Powyższa scenka, mimo że poziomem abstrakcji zbliżona jest do problemów matematycznych dla gimnazjalistów, jest wspaniałą analogią sytuacji, które mogą nas spotkać w życiu, gdy postanowimy wziąć się za rozwiązywanie problemów innych.

Patrząc z boku na cudze problemy wygląda na to, że oni nie umieją się porozumiewać, a cała kwestia jest banalnie prosta. Wystarczy tylko mała, malutka ingerencja, delikatnie zasugerowana rada, czy skłonienie do refleksji, aby cudze problemy zniknęły jak Joka, gdy przychodzi komornik. Przecież nic prostszego niż niczym wytrawny judoka, jednym zgrabnym ruchem podważyć sedno ich problemu i później pojawią się napisy końcowe,a lektor wypowie magiczne „i żyli długo i szczęśliwie”.
Efekt motyla
W rzeczywistości jednak cała sytuacja będzie wyglądać jak w efekcie motyla. Bo ludzie jeśli sami nie chcą, czy nie są w stanie rozwiązać swoich problemów, to z Twoją pomocą też im się nie uda, a każda kolejna iteracja próby pomocy, będzie pogarszać sprawę wykładniczo. Wykonasz delikatny ruch i po chwili zorientujesz się, że jest jeszcze gorzej, a ty jesteś za to odpowiedzialny. Spróbujesz złagodzić tę gorszą sytuację, a w Indiach huragan pozbawi dachów nad głową ponad milion osób.
Co więcej, sprowokujesz ich do myślenia o tej sprawie i w ich oczach staniesz się osobą za to odpowiedzialną. Z czasem nawet coraz bardziej. I tłumaczenia, że chciało się pomóc, że tak będzie dla nich lepiej, w żaden sposób nie uchronią Cię przed gniewem. Bo dobre intencje nie gwarantują pomyślnych skutków. A ludzie nie umieją się komunikować.

Efekt motyla to genialny film. Polecam oglądnąć, ale ograniczcie się tylko do pierwszej części. Dla dobra ludzkości udawajmy, że kolejne nie powstały.
I ja niczym filmowy ojciec Astona Kutchera serdecznie radzę, żeby odpuścić sobie rozwiązywanie cudzych problemów. Choć niejednokrotnie smutek przeżera nas jak cola zęby, a serce się kraje niczym Makłowicz cebulę, to patrząc na sytuację bliskich nam ludzi, nie warto ingerować.
Bo nie da się zmienić ludzi, nie niszcząc im życia.