Istnieje mnóstwo powodów, nie będę was jednak do tego namawiał przedstawiając korzyści. Opowiem za to o jednej traumatycznej sytuacji która mnie spotkała, a z powodu prowadzenia bloga nie zdruzgotała mojego życia.
Wpis o takim tytule już się obijał w mej głowie od dłuższego czasu, jednak w zupełnie innej formie. Początkowo chciałem wypisać punkty i przekazać, że to jest bardzo przyjemne hobby, możliwość ekspresji, artystycznego wyżycia się, kreatywnego spędzenia czasu, który zostawi namacalne efekty, jednak w świetle mojej ostatniej aktywności internetowej, a raczej jej braku czułbym się źle pisząc takie słowa.

Stockowe zdjęcie przedstawiające blogowanie, żeby było co na miniaturkę wrzucić. Photo credit: Foter.com
Do tego blogować można o wszystkim i na mnóstwo różnych sposobów. Zresztą tak naprawdę to każdy posiadający facebooka jest de facto blogerem, gdyż dzieli się tam swoimi przeżyciami, zdjęciami, wydarzeniami i ogólnie życiem. I mimo że wydaje mi się to interesującym i odpowiednim dla każdego zajęciem wolnego czasu, nie będę was namawiał, bo już niejednokrotnie myliłem się przy takich uogólnieniach.
Jednak zaryzykuję stwierdzenie, że tę historię każda osoba powinna być w stanie odczuć wraz z ogromem jej tragizmu i nie trzeba dysponować specjalnie wielką empatią, aby postawić się w takiej sytuacji i odczuć smutek z nią związany.
Czy zdarzyło wam się kiedyś, aby na waszych oczach i w waszych rękach zakończył się długi i pełen wspólnych wspomnień żywot?
Mi też nie, a przynajmniej nie do końca, bo sytuacja którą opiszę nie jest porównywalna, ale trzeba jakoś zaciekawić czytelnika i zbudować napięcie. Zepsuł mi się w rękach przenośny dysk twardy. Do końca życia nie będę wiedział czy przyłożyłem do tego rękę wyciągając wtyczkę USB bez wcześniejszego bezpiecznego usunięcia sprzętu, czy też trafiłem na ten nieszczęsny moment w którym i tak by odmówił posłuszeństwa.
Sprawdzałem czy zadziała z inną kieszenią, ale niestety również nie. Padł dysk, więc pozostaje mi tylko pogodzić się ze stratą plików. A trochę ich było, bo używałem go jako głównego magazynu danych podczas podróży i nie specjalnie przyszło mi do głowy, aby je gdzieś skopiować, skoro były na przenośnym dysku.
W skutek tego straciłem prawie wszystkie zdjęcia i filmiki, z prawie rocznego podróżowania w Ameryce Południowej.
Brzmi tragicznie, prawda?
Jeszcze pal licho te filmiki, parę godzin nagrań z nurkowania, kilka timelapsów ze zjawiskami atmosferycznymi, karalucha jedzącego chleb, czy całej reszty której już nie pamiętam, bo pewnie i tak nigdy bym do nich nie wracał, ani nie złożył nagrania podsumowującego podróż. Gorzej ze zdjęciami. Kilkunastoma gigabajtami posegregowanych geograficznie zdjęć dokumentujących moją podróż.
Na szczęście prowadzę bloga i wszystkie godne uwagi zdjęcia obrobiłem i umieściłem w serii wpisów o podróżowaniu, a najlepsze trafiły na instagrama.
Gdybym tego nie robił, najprawdopodobniej zachowała by się jedynie garstka wysłana gdzieś w mailach, a tak to dokonała się selekcja, którą przetrwały jedynie najlepsze. Chyba to i lepiej, bo było ich tam zdecydowanie za dużo, a nie miałem serca ich usuwać.