Nie mogłem umieścić w tytule polskiego tłumaczenia Fight Club. Po prostu nie mogłem.

Kadr z filmu Fight Club
Jeżeli rozmowa schodzi na ekranizacje książek, zawsze trafi się osoba, która rzuci standardowe „książka jest lepsza od filmu”. Zawsze. Jeszcze jakby ta osoba przeczytała książkę, a tu nie. Rzucić truizmem i cieszyć się, że inni się z nami zgadzają. Ano truizm, ale też napiszę, że książka jest lepsza od filmu. Haczyk jednak tkwi tutaj w tym, że ja mam za sobą przeczytanie sporej ilości zekranizowanych książek i zawsze książka jest lepsza. A naprawdę staram się znaleźć coś, co złamie to twierdzenie.
Film
Film Fight Club jest naprawdę godny polecenia, klimatyczny, z dobrą obsadą aktorską i do tego historią która zainteresuje każdego. Opowiada o buncie. O czymś co siedzi w każdym człowieku i nawet jeżeli mimo aktualnej sytuacji polityczno-gospodarczej nikt nie wychodzi na ulice się buntować, to chętnie popatrzymy jak inni się buntują. To siedzi w człowieku. A lubimy przeżywać takie rzeczy, choćby z postacią z za srebrnego ekranu.
No i wgniatająca w fotel końcówka, okraszona wspaniałą muzyką. You have met me in a very strange time of my life. Tej sceny nie da się zapomnieć.
Książka
Klimat przede wszystkim! Od pierwszych stron uderza w nas furia bezsilnego gniewu przeciwko otaczającej rzeczywistości i konsumpcjonizmowi. Bezimienny narrator na pograniczu załamania nerwowego męczy się w bezsenności, więc trafia do grup sparcia chorych na śmiertelne choroby, żeby tam zobaczyć czym jest prawdziwe cierpienie. I tam znajduje ulgę płacząc w ramionach mężczyzny z rakiem jąder. Jak oglądałem film początek nie zrobił na mnie takiego wrażenie i umknął mi z pamięci. A w książce od razu czułem się wkręcony w fabułę, zaszokowała mnie. Raczej już nie zapomnę tego, szczególnie jak weszła Marla. Całość jest pisana trochę chaotycznie, niezwiązane wątki są poruszane zaraz obok siebie — nadaje to autentyczności wykreowanemu narratorowi.
***
Książka nosi miano kultowej, i zasługuje. Czyta się ją bardzo dobrze i szybko dochodzi do końca. A końcówka oczywiście, jak to bywa często w adaptacjach zmieniona. Aczkolwiek tym razem filmowi wyszło to na dobre i ogólnie jest dobry.
240 stron, nie za długa lektura. W sam raz do tramwaju, w drodze do pracy można sobie poczytać o tym jak kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy, za pieniądze, których nie mamy, usiłując zaimponować ludziom, których nie lubimy, udając kogoś kim nie jesteśmy.