Niektóre marzenia są ogromne, ich realizacja może zająć całe życie, a cel jest wzniosły. Innym razem będzie to drobnostka niezrozumiała dla nikogo innego, często również dla nas samych. Wystarczy drobny impuls, zasłyszane opowieść, przeczytane zdanie i po nas. W odmętach umysłu pojawia się malutkie okienko „achievement unlocked” i będzie tam tkwić, dopóki nie uda się go spełnić.
Dziś będzie o tych drugich.
How many roads must a man walk down, before you can call him a man?
Jakiś czas temu przeczytałem sobie „Wielki las” Nienackiego, teoretycznie zaliczany do powieści dla dorosłych. Może będzie jakiś polski Grey w leśnicówce? Okazało się, że nie. Książka nie była erotykiem, ale mimo to można sobie przeczytać, całkiem przyjemna lektura. Jednak nie o tym chciałem pisać. W jednej z retrospekcji główny bohater wspomina o swojej podróży, podczas której spotkał człowieka grającego na przydrożnej ławce Boba Dylana. Blowing in the wind.
Wiedziałem już, że będę musiał usłyszeć tę piosenkę od nieznajomego podczas podróży.
Yes’n how many years can some people exist, before they’re allowed to be free?
Czytając lub oglądając coś dobrego, przeżywam przygody wraz z bohaterami, zaczynam się z nimi identyfikować. Sporo moich ostatnich lektur dotyczyło podróży, do tego nasłuchałem się opowieści znajomych z couchsurfingu. Podczas długich wędrówek trzeba przetrwać również znoje podróży, które w jakimś masochistycznym akcie chciałem poczuć na własnej skórze. Uznałem że to jest interesujące doświadczenie, nieznane większości ludzi i warto je poznać.
Marzenia te spełniły się, lecz wcale nie tak, jak to sobie wyobrażałem.

To nie jest osoba, która zagrała Boba Dylana
How many times must a man look up, before he can see the sky?
Boba Dylana usłyszałem korzystając z couchsurfingu w miejscowości La Spezzia. Sam z siebie zagrał ją i zaśpiewał starszy Włoch, który niezbyt kojarzył tekst i stracił animusz przy 2 wersie. Zawsze jak sobie wyobrażałem tą scenę, działo się to podczas odpoczynku przy drodze, przez kogoś kto zna tekst no i angielski. Razem czekamy na transport, bądź po prostu odpoczywamy — gitara wyciągnięta bez słowa i dźwięk pierwszych akordów. Byłem zawiedziony, ale nie wiedziałem, czy jestem zadowolony ze spełnionego marzenia, czy nie.
Na szczęście miałem czas to dokładnie przemyśleć podczas trudniejszej części podróży. Przylecieliśmy na lotnisko Vincenzo Florio około 22, a następnego dnia mieliśmy bus o 11 rano z miejscowości Trapani — oddalonej o niecałe 20 km. Na początku myślałem, że najgorsze w tym wszystkich jest to, że endomondo nie łapało sygnału GPS, lecz szybko zmieniłem zdanie. Już pierwszych kilku kilometrach, obciążeni kilkunastokilogramowymi bagażami straciliśmy ochotę na rozmowy, a co dopiero na chodzenie. Po wymęczającej wędrówce mieliśmy przyjemność spędzić resztę nocy na dworcu kolejowym, niestety najlepsze miejscówki były zarezerwowane przez miejscowych.
Miałem więc całkiem sporo czasu na rozmyślanie o spełnianiu marzeń.

Ten granat nosiłem za sobą prawie 2 tygodnie, żeby nie zjeść go w miejscu, w którym znajduje się on na mapie.
The answer, my friend, is blowin’ in the wind
W drodze do Wenecji zerwałem owoc granatu, z przydrożnego drzewa. Zobaczyłem, że rosły i nie mogłem sobie darować — nie miałem jeszcze okazji zjeść samodzielnie zerwanego granata, a jest on w ścisłej czołówce moich ulubionych owoców. Kolejne z moich drobnych marzeń, od zeszłorocznych wakacji w Chorwacji. Przez dwa tygodnie nosiłem go ze sobą w plecaku, czekając aż przy naciśnięciu zacznie wydawać odgłos pękających foliowych oczek taśmy bąbelkowej. Wtedy wiadomo, że będzie dobry.
Okazał się paskudny jak cholera.
Takim oto sposobem, podczas jednego wyjazdu spełniłem 3 marzenia, a każde z nich mnie zawiodło.
Jednak gdyby nie one, nie miałbym okazji przeżyć przygód, które spotkały mnie na Sycylii — jednego z najlepszych dni mojego życia.
A gdzie nas zaprowadzą i co przy tym przeżyjemy?