Ulubionym zajęciem ludzi w internecie, prócz oglądania kotów i cycków, jest śmieszkowanie. Aktualnie wielki wszyscy mają wielki ubaw z powodu recenzji książek z kategorii klasyka literatury. Recenzje, w których ludzie raczą nie darzyć nabożną czcią klasyków literatury światowej, które klasykami są, tak jak Słowacki wielkim poetą był. A mnie te recenzje wcale nie bawią, bo sam nie mam najlepszego zdania o większości kultowych książek.

Słowacki wielkim poetą był, pozdro dla kumatych
I jak tak sobie czytam komentarze osób śmiejących się z tych recenzji to mam wrażenie, że trafiłem na sympozjum znawców literatury. Jednak z drugiej strony żyję nie od dziś i wiem co nieco o ludzkiej naturze. O wiele bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że większość komentujących ludzi na oczy nie widziała tych książek, a co dopiero mówić o ich czytaniu. Raczej działa tutaj prosty mechanizm:
1. Wiadomo że Mistrz i Małgorzata jest kultową książką
2. Ktoś przeczytał i nie zrozumiał, napisał komentarz przeczący kultowości książki
4. Gdybym przeczytał, to bym na pewno zrozumiał
5. Zostawię komentarz w stylu „huehuehue, paczcie typa, pisze że M&M to badziew. Idiota.„
6. Jestem lepszy od niego
7. Nie było punktu 3
8. Profit?
Tylko że to nie do końca tak działa.
Po pierwsze książki są dla każdego i każdy je inaczej interpretuje. Te same jednostki będą się podniecać miejską legendą o Szymborskiej, która nie zdałaby matury analizując swój wiersz, by następnie wyśmiewać ludzi, którzy uważają, że Słowacki wielkim poetą nie był. Czy Bułhakow pisarzem.
Po drugie oni je przeczytali, dzięki nim książki są dalej w obiegu, a po latach ich znaczenie może się wypaczać, mogą być odbierane w zupełnie inny sposób. Szczególnie, że świat się zmienia, a postaci historyczne nie są tak znane jak te bieżące, jak i również cały kontekst, a nie każde dzieło jest ponadczasowe.
Po trzecie większość ludzi wstydzi się przyznać, że nie mają zdania na jakiś temat, czy jeszcze gorzej, jest ono kontrowersyjne. Chwała im za to, że się podzielili swoją opinią.
Kultowe = dobre ?
Mam bardzo złe zdanie o programie lektur, a i nie jestem zbyt skłonny, żeby ufać autorytetom, dlatego nie uznam książki za kultową, dopóki jej nie przeczytam. A jeżeli wcale tak nie uznam, to wiem dlaczego. Czytam dość sporo, mam swoich ulubionych autorów, motywy, wydawnictwa, gatunki, jednak staram się urozmaicać swoje lektury. Doświadczanie nowych rzeczy to najlepszy sposób na pobudzenie kreatywności, więc staram się na różne sposoby. M.in. co kilka książek czytam coś z klasyki literatury światowej. Dzięki temu mogę się wypowiedzieć na temat paru książek, których recenzje znalazłem, mimo mojego negatywnego podejścia do lektur.
Że nie przepadam za „W pustyni i w puszczy” czytelnicy bloga pewnie już wiedzą. Nie mogę odpuścić ani jednej sytuacji, żeby się wypowiedzieć negatywnie o twórczości Sienkiewicza. Kiedy słyszę jego nazwisko to rozstrajają mi się komory, zarost mi się barwi na rudo, a stwierdzenie, że po tej książce czytanie było dla mnie przykrym obowiązkiem, jest mniej więcej tak samo adekwatne jak stwierdzenie, że więźniowie obozów koncentracyjnych mieli nienajlepsze warunki życia. Planuję jednak się z nią niedługo zmierzyć po raz drugi, na pewno coś o tym napiszę na blogu. Kiedyś.
Ok, obowiązek odbębniony, przejdźmy więc do tego co ja myślę o klasykach literatury światowej. Uwaga, będą spoilery.
George Orwell, Folwark Zwierzęcy

Żadna książka nie wgniotła mnie w fotel tak jak Rok 1984 Orwella. Czułem się jak ziarna gorczycy w moździerzu, zmiażdżony i rozsmarowany po ścianach. Przez 2 dni dochodziłem do siebie, a po kolejną książkę byłem w stanie sięgnąć dopiero po twardym resecie. Jeżeli ktoś prosi o polecenie jakiejś książki, zawsze najpierw podaję ją. Postanowiłem zobaczyć co tam jeszcze autor ma w zanadrzu i się rozczarowałem.
Folwark zwierzęcy był dla mnie zbyt infantylny, tak jakby autor chciał wytłumaczyć swojemu dziecku o co chodziło z rewolucją. Z jednej strony ważna i potrzebna książka, ale teraz zdezaktualizowana (nie wydaje mi się, żeby w dobie dzisiejszych czasów miała okazje się powtórzyć taka okazja) no i zapewne nie zrozumiałem części metafor, bo historia nigdy nie była moją ulubioną dziedziną. Jej czasy już dawno minęły, a ja się do nich nie załapałem.
Bolesław Prus, Lalka
Jedna z naprawdę niewielu lektur, które czytałem w ogólniaka. Nie oznacza to jednak, że przeczytałem całą, dałem radę dokończyć aż pierwszą część (czyli mniej więcej połowę). Połączenie pozytywistycznych założeń z duchem romantyzmu początkowo mnie skusiło, jednak są one podzielone pomiędzy postaci. Teoretycznie Wokulski jest ich połączeniem, ale jest to zrobione w sposób niezbyt spójny i wypada bardzo kiepsko. Niby taki inteligentny człowiek interesu, a na myśl o Łęckiej rozprasza się jak gimnazjalista podczas dojrzewania. Do tego jego luba, już w rozdziale wprowadzającym postać Izabeli wiedziałem, że mi nie przypadnie do gustu. Dokładniej mówiąc wiedziałem, że niedługo będę ją nienawidził. Gdy dodać do tego jej fajtłapowatego, szlacheckiego ojca, robota sklepowego Rzeckiego i całość rozwlec na setki stron polewane absurdami typu metale od powietrza lżejsze dostajemy idealną propozycję do listy lektur.
Książkę, która wyciąga z ludzi wszelkie pozytywne odczucia do słowa pisanego.
Vladimir Nabokov, Lolita

Ta książka jest straszna. Dałem radę przeczytać 50 twarzy Greya, które jest strasznym gniotem. Dałem radę przeczytać parę pozycji Markiza de Sade, które są, delikatnie mówiąc, chore. Fabułę traktuje on jako tło do opisania najbardziej wyuzdanych orgii, z udziałem zwierząt, kału, zakonnic, w których padają zdania typu „jeżeli podczas seksu żaden młody chłopiec nie umrze, to nie mogę dojść”. Jednak mimo to podczas czytania Lolity myślałem o jej autorze „ty chory skurwysynu”.
To nie opis aktów pedofilskich mnie tak przeraził. Nawet nie wiem, czy w końcu do czegoś dochodzi, bo zakończyłem lekturę dość prędko, ale nie dałbym rady. Autor nie kusi się na tak prosty zabieg jak szokujące opisy scen seksualnych, on podchodzi do tego w zupełnie inny sposób. Główny bohater, będący jednocześnie pierwszoosobowym narratorem, który szokuje nas swojego rodzaju dysonansem. Swoim wyrafinowanym językiem i erudycją rozwodzi się na temat młodych dziewcząt i ich kuszących, nierozwiniętych jeszcze cech fizycznych. Człowiek czytając ma wrażenie przebywania w głowie pedofila, a ja bardzo nie chciałem tam przebywać.
Albo autor sam miał takie myśli, albo był niesamowicie dobrym autorem, który połączył swój kunszt z kontrowersyjnym tematem. Niezależnie od tego, która opcja jest prawdziwa, nie aprobuję tego ani trochę.
Gustave Flaubert, Pani Bovary

Tę pozycję akurat skończyłem, jednak nie dlatego, że była dobra. Wręcz przeciwnie. Przede mną było 7 godzin podróży autobusem, a nie miałem nic innego do czytania. Jest to historia o niezdecydowanej i wiecznie niezadowolonej wiejskiej dziewce, która wymarzyła sobie życie wielkiej pani. Nie cofnie się przed niczym w celu wspięcia się na wyżyny towarzyskie wyższych klas, jednak każdy kolejny stopień zamiast ją cieszyć, tylko frustruje. Przecież jeszcze tyle schodów przede mną, a każdy następny coraz bardziej kuszący.
Jej drugi mąż robił wszystko, aby żona była zadowolona i żeby spełnić jej zachcianki, a ona prowadziła podwójne życie (wszak posiadanie kochanków jest takie wielkomiejskie i ekscytujące), narobieniem długów i myślami typu „nienawidzę swojego męża, bo nie rozumie moich potrzeb. A jeszcze bardziej nienawidzę go dlatego, że nie daje mi powodów do nienawiści. Żałuję, że mnie nie bije, bo wtedy miałabym powód, żeby go jeszcze bardziej nienawidzić”. Na koniec popełniła samobójstwo, po którym umierała na jego oczach, on jako lekarz nie był w stanie jej już pomóc, przez co zostawiła go z ogromnymi długami i listami od swoich kochanków.
Choć jest jedna zaleta, która płynie z przeczytania tej książki. Czasem w krzyżówkach pytają jak miała na imię Pani Bovary. Emma.
Tę książkę wziąłem do ręki, bo wspominał o niej Richard Feynmann w swojej autobiografii.
Michail Bulhakoc, Mistrz i Małgorzata

Mistrza przeczytałem dwa razy, pierwszy raz w ogólniaku, drugi raz pod koniec studiów. Pierwszy raz nie zrozumiałem przesłania, nie miałem pojęcia co autor miał na myśli, jednak dokończyłem ją. Nie miałem pojęcia dlaczego autor przetykał akcje biblijnymi scenami z Jerozolimy, dlaczego Woland miał zorganizować bal, ani czemu miał on służyć. Zdaję sobie sprawę, że szaleństwo jest równie nieodłączne od kultury rosyjskiej, jak wódka, ale miałem wrażenie, że to nie bohaterowie mają nie po kolei, tylko autor. Jednak propsuję kota Behemota. No i do tego aspekt historyczno-społeczny najprawdopodobniej mi umknął.
Za drugim razem, mój odbiór był bardzo podobny. Więcej razy jej już raczej nie będę czytał.
Arthur Conan Doyle, Sherlock Holmes
Bardzo spodobał mi się serial Sherlock z Benedictem Cumberbatchem, więc zachciałem się zaznajomić z pierwowzorem Sherlocka. Do tego błyskotliwy detektyw, który rozwiązuje skomplikowane sprawy za pomocą potęgi umysłu i dedukcji tylko zaostrzyły mój apetyt. I wiecie co? Te dedukcje mogły robić wrażenie na ludziach 100 lat temu, ale w epoce komputerów i programów typu CSI nie zrobią już na nikim wrażenia. W dzisiejszych czasach nie są już ani zaskakujące, a zamiast odbierać Sherlocka jako geniusza, odbieramy wszystkich innych jako idiotów.
Jeszcze taka mała ciekawostka. Książki o nim powstały przed wojnami światowymi, gdzie podejście do różnych substancji było bardziej, hmmm, swobodne. W wolnych chwilach Sherlock podróżował na heroinowym haju. Dopiero później zostało to wycięte/ocenzurowane.
Jules Verne, 20000 mil podmorskiej żeglugi
W sumie wszystkie książki Verne są podobne (zakładam na podstawie 3 do których podchodziłem). Autor za wszelką cenę chce przemycić jak najwięcej encyklopedycznej wiedzy. Płynąc z bohaterami dnem morze możemy dowiedzieć się o gatunkach, rzędach, zwyczajach godowych, wyglądzie i mnóstwie innych rzeczy dotyczących zwierząt morskich, które przewijają się bohaterom za oknami łodzi podwodnej Nautilus. Zajmują one zdecydowaną większość książki i w czasach Verne ich zdobycie i zebranie musiało być nie lada wysiłkiem, jednak teraz mamy inne czasu. Gdy chce się dowiedzieć które ryby jak się parzą to włączam wikipedię, a gdy chce przeczytać interesującą książkę, to sięgam po coś innego niż Verne.
Inne
Do tego wszystkiego zanudziły mnie, bądź nie podobały mi się: Hrabia Monte Christo, Mały książe, Buszujące w zbożu, Solaris, Nagi lunch, Alicja w krainie czarów.
Dobra za to są Forest Gump, Król szczurów, Diuna, Rzeźnia nr 5, Kubuś Puchatek, Autostopem przez galaktykę (cała seria), Paragraf 22, Małe zbrodnie małżeńskie, Fight Club, Władca much, Ojciec chrzestny, Nowy wspaniały świat.
Część książek jest pomiędzy, więc nie warto o nich wspominać. Do tego najprawdopodobniej zapomniałem o kilku pozycjach. Oczywiście mowa tylko o książkach, które określam jako klasyki literatury. Także jak widzicie jestem ignorantem.
Zachęcam wszystkich do dzielenia się swoją ignorancją, niezbyt popularnymi, odczuciami na temat powszechnie ubóstwianych książek w komentarzach.