Można zmarznąć tak bardzo, że się umrze. Wtedy jednak nie bardzo można już o tym komuś opowiedzieć. Można też odmrozić sobie kończyny i musieć je amputować. Albo chociaż palce. My jednak ograniczymy się do takich sytuacji, z których wychodzimy cało.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Nietrudno się domyślić, że dziś zmarzłem. Przez okno pogoda nie wyglądała na taką złą, zabrałem nawet deskorolkę, a tu deszcz. I śnieg. I wiatr. A ja bardzo nie lubię, jak jest mi zimno. Zresztą to nie jest jedyna, która mnie dziś zdenerwowała.
Zmontowałem sobie na próbę filmik w wersji próbnej Adobe Premiere Elements, byłem na tyle zadowolony, że zechciałem go kupić i zaczęły się schody. Otóż korzystając z linku zawartego w programie (kup teraz) odesłało mnie do strony pozwalającej zakupić program ze zniżką. Wyskakiwał mi jednak jakiś dziwny błąd, więc skontaktowałem się z pomocą techniczną. Niezbyt kompetentną do tego. Gość nie ogarniał nic i kazał mi zadzwonić pod numer telefonu polskiej infolinii, gdzie automat poinformował mnie, że pomoc tylko w języku angielskim i może mnie przełączyć. Wolałem nie rozmawiać po raz drugi z tym typem, więc odpuściłem. W końcu doszedłem do tego, że ta zniżka jest realizowalna jedynie w uprzywilejowanym kraju (na pewno nie u nas), więc usunąłem z koszyka i dodałem od nowa wersję o ponad 30 dolarów droższą. I jak już myślałem, że parę kliknięć dzieli mnie od kodu aktywacyjnego, okazało się, że adobe nie akceptuje płatności mastercard.

Inside out. Bardzo fajna bajeczka, nawet o niej pisałem.
Do tego jeszcze odebrałem wezwanie od komornika. Mandatem zdążyłem się pochwalić na blogu, ale jakoś nie bardzo mi było po drodze z zapłaceniem go. Teraz będę mógł nadrobić zaległości. Wspominałem już, że do tego jeszcze zmarzłem?
Bardzo nie lubię, jak jest mi zimno. Nie lubię wielu rzeczy, jak jest kożuch w mleku hałasu, tłumów, niekompetencji ludzkiej, jak mleko jest ciepłe, braku higieny, składania życzeń, jak mi się płatki rozmoczą za bardzo w mleku, nie lubię po ogoleniu odkryć jednego wystającego włoska, nie lubię papierosów, ani mleka 0%. Generalnie mógłbym wymieniać jeszcze długo, choć już zapewne nie wymyśliłbym niczego innego o mleku. Ale miało być o zimnie.
Także poniżej przedstawiam moje najbardziej mrożące krew w żyłach przygody. Lodowate wspomnienia. Najbardziej chłodne historie. Moje top 3 oziębłych przeżyć.
Brązowy medal
Kto powiedział, że zmarznąć można jedynie zimą, ten nie miał racji. O ile ktoś w ogóle coś takiego kiedyś powiedział. Bo trzecie miejsce zajmuje sytuacja, która wydarzyła się w środku lata, a dokładniej na początku sierpnia. Dokładniej pierwszego dnia Woodstocku, jakieś 10 lat temu.
Jestem osobą otwartą na nowe doświadczenia. Oczywiście są wyjątki, ale w porównaniu ze statystycznymi ludźmi jest między nami przepaść. Lubię testować, próbować, sprawdzać, odczuwać nowe bodźce na własnej skórze, nawet jeżeli jestem przekonany, że nie będzie to najprzyjemniejsze. M.in. z tego powodu przeczytałem 50 twarzy Greya. Było tego o wiele więcej, ale wróćmy do tematu. Jak Woodstock, to kąpiel w błocie. Skoro już tu jestem, to chyba trzeba będzie spróbować, prawda? Tak też zrobiłem.
Wspominałem, że nie lubię chłodu? Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że zmarznę, musiałem jedynie przełamać ogromną niechęć do brudzenia się. Przebrałem się w najodpowiedniejszy strój — kąpielówki i glany — i ogień w błoto. W międzyczasie jeszcze rozpadało się, co tylko zwiększyło entuzjazm tłumu. Umęczony po dwóch koncertach stwierdziłem, że starczy. Nie było wcale tak źle, teraz jeszcze prysznic i można się zastanowić co dalej.

Nienawistna ósemka. Tutaj marzli troszkę bardziej.
W międzyczasie zrobiło się ciemno. Również temperatura spadła, jak to się dzieje w nocy, a przede mną perspektywa szorowania błota z każdej partii ciała. Każdej. W zimnej wodzie. Polewacie się wodą od czubków paznokci, aż po czubki włosów i mydlicie. Trzeba dokładnie się nasmarować i wytworzyć mnóstwo piany. W zimnej wodzie, która jest nieprzyjemna w dotyku i wcale nie sprzyja powstawaniu piany. Wystawieni na działanie ciepłego, letniego wiatru. Cali pokryci zimną wodą, która parując z naszej skóry pobiera jej ciepło, szorujecie się zawzięcie. Z każdą chwilą zimno wchodzi coraz głębiej, aż do szpiku kości i macie wrażenie, że nie uda się go już stamtąd przegonić. Następnie wszystko spłukujecie.
Chwila konsternacji, szybkie oględziny i okazuje się, że nie jesteście domyci. Nawet dla kogoś o słabych standardach mogłoby to stanowić problem. Mydlicie się jeszcze raz, na szczęście już jesteście mokrzy. I zmarznięci. Zaczynacie szczękać zębami i odkrywacie, że pomiędzy nimi też jest błoto. I w uszach. Jakim cudem się nie domyło? Poprawiacie więc wszystko i jak przychodzi do spłukiwania, to nie jesteście w stanie sobie tego zrobić. Fizycznie nie ma możliwości naprowadzić zimnego strumienia wody na swoje ciało. Układ współczulny buntuje się i woli iść spać w mydlinach, niż z hipotermią. Prosicie przechodzącą osobę, aby was spłukała.
Dokonujecie kolejnych oględzin. Jest już trochę lepiej, nie wyglądacie jak błotny golem, może nawet ktoś rozpoznałby w was człowieka. Sprawdzacie uszy, a tam dalej błoto. Zresztą nie tylko tam. Nie ma sensu bawić się w prysznice, trzeba wejść do wanny. Pełnej zimnej wody, na zewnątrz oczywiście. Życie przelatuje wam przed oczami, w myślach macie nadzieję, że pochowają was gdzieś, gdzie jest ciepło. Np. wrzucą ciało do Wezuwiusza. Po kilkunastu sekundach w wodzie jest tylko zimniej, a wcale nie czyściej. W myśl zasady, że z brudu nikt nie umarł, a zimno to już niejedną armię zniszczyło, wychodzisz z wody.
Z planów na wieczór wyklarowało się owinięcie wszystkimi sztukami garderoby, zapięcie się w śpiworze i czekanie aż ustaną drgawki. Gdy rano się budzicie, pierwszym odczuciem jest skorupa zaschniętego błota na waszej skórze i oczywiście w uszach.
Srebrny medal
Drugie miejsce zajmuje mój pamiętny i jedyny jak na razie wyjazd na narty. Byłem wtedy dość młody, a moje jedyne doświadczenie ze sportami zimowymi to było wysmarowanie twarzy śniegiem za szkołą. Przygotowałem się więc jak mogłem najlepiej, a że nie miałem ani sprzętu, ani pojęcia, to wziąłem najcieplejsze ubrania. Jeansowe spodnie i wełniany sweter to nie jest dobre połączenie na stok.
Także uczę się jeździć. Całkiem zgrabnie mi to wychodzi, nawet jestem lepszy od kilku 5 latków, których rodzice tam przyprowadzili, więc czuje się na siłach iść na wyciąg. No i jeżdżę sobie tam, a raczej od czasu do czasu pokonuję trochę dystansu sunąc na nartach. Porównywalną odległość pokonuję turlając się w śniegu, goniąc odjeżdżające narty, itp. Generalnie staram się jak mogę, jeden z innych uczestników trasy pociesza mnie dobrym słowem „Zawsze musi być jakiś bałwan na stoku”. Zamiast podziękować, w dyskretny sposób wplątuję odpowiednią sugestię w odpowiedź. „Zawsze też może być jeden gość bez zębów”. Chyba się domyślił, że był niemiły?
Ten krótki dialog uświadomił mi, że może faktycznie trochę jestem oblepiony śniegiem i czas się ogrzać? Wracam więc do chaty, rzucam złotego rubla i wołam „piwa gospodarzu”. Nie no, poniosło mnie, wziąłem sobie herbatę. I zapłaciłem złotówkami. Zdjąłem kurtkę, sweter, buty narciarskie i schnę. A raczej lód się roztapia i wsiąka w materiał.

Piraci z Karaibów. Któraś tam część.
Po kilkunastu minutach wychodzę pojeździć. Czuję się o wiele cięższy i jest mi o wiele chłodniej. To pewnie dlatego, że wyszedłem z ciepłego, okłamuję sam siebie. Bo już wiem, że mój dobór ubrań nie był najlepszym wyborem. Zjeżdżam więc ostatnie kilka razy, bo kolejnego dnia wracamy, a w międzyczasie woda nasiąknięta w materiał zaczyna się oziębiać. I tężeć.
Pozostaje tylko wrócić do domku. Parę kilometrów nie jest wielką odległością, ale idąc w nocy, zimą, w mokrych ubraniach wygląda już zupełnie inaczej. Zawinąłem rękawy, starałem się jak najmniej uginać nogi, żeby ograniczyć kontakt ze spodniami i dreptam na poboczu patrząc w ziemię i licząc kroki dla zabicia czasu.
Po powrocie do domku i zdjęciu swetra, mogłem go swobodnie postawić. Praktycznie cała powierzchnia była zamarznięta, jedynie wokół rękawów i z z boku na szwach był jedynie lodowaty. Zawinięte rękawy zrobiły się tak twarde, że mógłbym nimi przybijać gwoździe. Nie było mi wtedy najcieplej. A, jeszcze poprzedniego dnia nie działało ogrzewanie w domku, bo znajomi zapomnieli potwierdzić przyjazd. Także do śpiwora wchodziliśmy w kurtkach, czapkach, rękawiczkach itp. Wtedy naiwnie myślałem, że jest mi zimno.
Złoty medal
Słyszeliście kiedyś o czymś takim jak morsowanie? Chodzi o to, że normalni, zdrowi na psychice ludzie w środku zimy wchodzą do wody na zewnątrz. Moi znajomi bardzo zachwalali mi taką formę rozrywki, więc postanowiłem spróbować.
Z argumentów za były następujące punkty — jeszcze tego nie próbowałem, raczej nie umrę, będę mógł zapisać top 3 sytuacji, w których najbardziej zmarzłem i na miejsce pojedziemy mercedesem. Choć na zimne prysznice w ramach zahartowania się nie zdecydowałem się.
Już się wystarczająco rozpisałem wcześniej, więc teraz będę się streszczał. Przyjeżdżam na miejsce, widzę ludzi siedzących w wodzie, a wokół brzegu stoją ludzie w kurtkach. Rozbieram się, szybka rozgrzewka i wchodzę do wody, a tam jest zimno. Tym zimniej, jak się później dowiedziałem, że była plusowa temperatura. Czyli w wodzie zimniej niż na zewnątrz.
Zaskakujące prawda? Mnie zaskoczyło, bo wcale nie było tak źle, jak się spodziewałem. Co prawda wytrzymałem raptem kilkanaście sekund siedząc w wodzie. Tyle żeby odczuć uderzenie adrenaliny, jakiego jeszcze nie miałem okazji przeżyć. Pewnie dałbym radę posiedzieć trochę dłużej, ale spanikowałem. Zresztą do tego stopnia, że zamiast wsadzić kamerkę sportową pod wodę, to wsadziłem tam rękawiczki.

Chciałem w jakiś zabawny sposób opisać swoją minę, ale sama z siebie jest wystarczająco zabawna.
Zaraz po wyjściu wcale nie było mi zimno. Czułem jakby mnie kto ponakłuwał wszędzie szpilkami i mrowiło mnie przez dobre pół godziny, ale nie było zimno. Nawet gdy stałem w kąpielówkach, obok ludzi w kurtkach. Generalnie bardzo ciekawe doświadczenie, polecam. Nie wydaje mi się, żebym wiele więcej to robił w życiu, ale na pewno spróbuję jak na dworze będzie lód.
Także niestety nie mam pretendenta na szczyt podium z sytuacji, w których najbardziej zmarzłem. Mam nadzieję, że nigdy nie znajdę się w sytuacji, którą mógłbym tu przypasować, bo wtedy musiałaby być jedną z opisanych w pierwszym akapicie.