Moja książka, którą wymarzyłem sobie napisać, ma być ponadczasowym dziełem o miłości, na miarę Romea i Julii, Foresta i Jenny, Młodego Wertera i kanarkowej kamizelki. Wypada więc trochę poćwiczyć, a że akurat mam historię do opowiedzenia, to naskrobię parę słów o miłości.
Najpierw muszę jeszcze wprowadzić kolejną postać z utworu zwanego moim życiem do dramatu zwanego moim blogiem. Dotychczas mieliśmy okazję poznać Piotra P, który jest pierwszą osobą spotkaną na mojej nowej drodze życia, oraz Andżelę, której podejście do życia daje mi wiele inspiracji do tekstów. Oczywiście są to starannie dobrane pseudonimy postaci fikcyjnych, które swój pierwowzór znajdują w bliskich mi osobach. Jak się można domyślać niejednokrotnie przekolorowanych.

Nie udało mi się znaleźć takiego zdjęcia jak chciałem, więc wrzucam zdjęcie randomowej pary, które mogę użyć na blogu. Photo credit: josh.greentree via Foter.com / CC BY-SA
Pośród kilka moich dziwactw jest jeszcze niezdrowa fascynacja do nazywania ludzi imionami. Istnieje oczywiście kilka osób, które znam od lat i mają swoje pseudonimy, których nawet czasem używam, ale to wyjątki. Z tego samego powodu nie wyobrażam sobie używać na blogu takich określeń jak Rudy, Czacha, czy Maniek. Jest to również jeden z powodów, dla których mój pseudonim jest imieniem. W każdym razie miałem niemały problem, żeby dobrać odpowiednie imię do kolejnej osoby, ale udało się. Będzie to Janis.
I choć odwołuję się tutaj do Janis Joplin, to znajdzie się o wiele więcej różnic (dałbym więcej niż 6/10), niż podobieństw pomiędzy tymi dwiema. Jednak tak naprawdę to wystarczy jeden mały haczyk, jedno dobre skojarzenie, a ja mam nawet dwa. Pierwsze to entuzjastyczne podejście do długich, kolorowych spodni, a drugie… O drugim dowiecie się po przeczytaniu trzech króciutkich anegdot z jej życia, związanych z miłością do M. (wyżyny kreatywności).
* * *
Janis stoi przy oknie, ręce oparte na parapecie. Wzrokiem wbitym w przestrzeń, palce zbielały od zaciskania na kamiennym bloku, w oczach odbijają się łzy i płatki śniegu.
- Idę na chwilę do M. — rzuca jakby mimochodem, wszyscy jednak wiedzieli o czym myśli.
–Przecież nie dacie rady dziś nigdzie pojechać — próbuję ją przekonać — Śniegu napadało, drogi zamrożone, zimno jest, będziesz musiała wracać później, a wiesz że u niego też nie będzie dla Ciebie najprzyjemniej. Zostań z nami, przecież niedługo się będziecie widzieć.
–Ale ja muszę — aż tupnęła z przejęcia — zresztą jakoś tak dzisiaj kaszlał niezdrowo, martwię się o niego. Zresztą nie zrozumiesz tego.
–Nie zrozumiem.
* * *
Tego dnia widziałem, że Janis była w nie najlepszym humorze. Próbowałem ją rozbawić odwołując się do najbardziej prymitywnych z żartów.
(…) –No i ona wtedy mówi do mnie „zgaś lampę, to wezmę do buzi”. Całkiem dogodna sytuacja, a wiesz co jej się wtedy spytałem?
–No?
–Dasz sobie radę? Przecież ta lampa jest całkiem spora. Zwyczajnie nie mogłem się powstrzymać od zażartowania, a ona nie doceniła mojego poczucia humoru. Zresztą wiesz, opiszę to w książce.
Odpowiedziało mi tylko wzruszenie ramion.
–Co jest z Tobą, że nawet najpośledniejszy sort żartów Cię nie bawi? Coś nie tak u M.?
–Nooooo, zbliżają się badania okresowe u niego w robocie. Ostatnio nie czuł się za dobrze i boje się, że nie przejdzie, a wtedy będzie lipa.
–Myślisz, że nie da sobie rady?
–Na pewno sobie da, szczególnie że będę tuż obok niego. Ale wiesz, martwię się.
* * *
–A co sądzisz o tamtym? — Andżela wskazała głową na drugą stronę parkingu — całkiem zgrabny.
–No, nieeee wiem — Janis się wyraźnie wahała — Jakiś taki mały, gdzie mu tam do mojego. Nie, nie — powtórzyła jakby chciała bardziej przekonać siebie niż innych.
–Ta na pewno. Nie mów że byś się nawet nie chciałabyś spróbować się przejechać?
–Ciiii, bo M. jest niedaleko. Jeszcze usłyszy, będzie mu smutno i będzie chciał zapalić. Nie chce mu tego robić.
* * *
Te trzy krótkie historyjki raczej nie pozwoliłyby mi na Nobla z literatury. Nie przedstawiają ogromnej wartości językowej, a przedstawione sytuacje nie wyróżniają się niczym szczególnym. Całość może wam jednak osłodzić fakt, że M. jest samochodem. Dokładniej mercedesem.
Tak, moja przyjaciółka lepiej traktuje i darzy cieplejszym uczuciem swój samochód, niż większość osób swoich partnerów. O tym, że inni nie mogą go prowadzić, to chyba nawet nie trzeba już wspominać. Teraz skoro już w taki pokrętny sposób przedstawiłem wam kontekst, opowiem wam jeszcze jedną historię związaną z tym uczuciem. Historię, dla opowiedzenia której skonstruowałem cały misterny wstęp.
* * *
–Zdzisław nie uwierzysz jaki przyjebany gość jest u mnie w pracy!
–Oho — pomyślałem sobie — skoro tak ostro zaczyna, na pewno szykuje się wspaniała historia. W takich przypadkach należy pozwolić ludziom swobodnie opowiedzieć o dziwactwach ludzi poczuć się jak trochę jak podczas wycieczki do zoo, a trochę jak podczas przeglądania działu hard na sadisticu. Więc wygodnie się rozłożyłem w wyimaginowanym fotelu bujanym, przy wyimaginowanym kominku, przykryłem się wyimaginowanym kocem i polałem wina.
–O jego przyjebaniu można by wygłaszać pieśni, napisać książkę. I to trylogię, albo nie, lepiej jakąś epopeję. Jak przez 40 lat obija się o puste ściany swojego durnego łba. Jakby był konkurs, na najbardziej przyjebanego gościa, to by, to by… — wątek się troszkę urwał, ale szybko doszła do siebie — To by go kurwa wygrał. Jest tak przyjebany, że można mówić o nim godzinami, ale ja zmieszczę wszystko w jedną króciutką opowieść.
–No to proszę.
–Stoję sobie na parkingu pod robotą, próbuję wyskrobać lód ze środka szyby. Staję na palcach, wyciągniętą ręką szoruję, a i tak jest tam taka martwa strefa. Widzę z daleka jak ten typek idzie w moją stronę. Chce mi pomóc, myślę sobie. I choć by to za bardzo nie wpłynęło na jego ocenę w moich oczach, to poczułam coś na kształt pozytywnego odczucia, że idzie. On jednak zatrzymuje się parę metrów dalej i patrzy na mnie. Ja wyciągnięta patrzę na niego, próbuję dalej skrobać. On podnosi rękę, nadgarstkiem skrobie o podbródek i mówi: „Też sobie muszę kupić samochód, myślałem o golfie trójce. No bo w czym taki golf jest gorszy od mercedesa?”.