Kolejny kilkudniowy szał w internecie i po raz kolejny jestem na niego spóźniony. No, ale napiszę, w końcu sam temat jest bardzo interesujący. Otóż chodzi o to, że pod hasztagiem #myfirst7jobs można zobaczyć jakich to pierwszych zajęć za pieniądze imali się różni ludzie. Żeby zobaczyć że zaczynając od czyszczenia kibli czy obierania ziemniaków można wspiąć się na zastępce junior creative project managera. Taki namacalny dowód na podstawie przeżyć innych, że koleje losu mogą poplątać się, że połapać się nie sposób. Dzięki temu mając słabą pracę można poczuć nadzieję na poprawę losu, a jak się ma dobrą pracę, to można wspomnieć z łezką nostalgii te gówniane czasy.
Mam takiego kolegę, który po szkole robił studia zaocznie, pracując na pełen etat. 19 latka bez żadnych kwalifikacji nie zatrudnią w niczym ambitnym, a on też nie jest człowiekiem, który by w pokorze znosił współczesny wyzysk lenny, więc zrobił sobie dość spore tournée po różnych zawodach. Tzn. po najgorszych zawodach. Jeżeli jest coś czego nie chcielibyście robić w ramach legalnej pracy, to on tam był. Jako ochroniarz w supermarketach, sprzedawał na słuchawce umowy, spędził kilka miesięcy z Ukraińcami w obozie pracy pod Wrocławiem, przewracał hamburgery, sprzątał, pracował w lombardzie, nosił ulotki, sprzedawał na straganach, co tylko się dało. W sumie nie wiem po co wam to piszę, bo przecież nie będę opowiadał czyiś przeżyć, choć sam się bawię wyśmienicie, gdy go słucham. Będę się musiał ograniczyć do swoich, które nie są zbyt bogate.

Zdjęcie niepowiązane.
I choć tylko rzuciłem okiem na nieliczne wpisy #myfirst7jobs, to wiem, że mój wpis będzie się trochę różnił. Po pierwsze ja nie mam pracy. Po drugie na szczęście nie musiałem machać łopatą, czy pytać każdą napotkaną osobę „a może frytki do tego”, żeby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby, będąc przed wiekiem produkcyjnym. Po trzecie i bez tego zdawałem sobie sprawę, że kiepskie prace są kiepskie. W konsekwencji przez 26 lat życia nie skalałem zbytnio swych jaśnie panieńskich rąk ciężką robotą i udało mi się doliczyć tylko 5 rzeczy, z czego tylko dwie były suabe.
Nauka
Mamełe mi zawsze mówiła, że póki jestem młody, to nauka jest moją pracą, choć dopiero o wiele później zrozumiałem, że tak jest naprawdę. Wcześniej brałem to jako jej wymówkę, żeby móc się obijać, ale to jest najprawdziwsza prawda i najważniejsza z prac jakie będziemy mieć, bo rzutuje na całe życie. I choć do szkoły chodzi każdy, to bardzo mało osób uczy się dwóch najważniejszych rzeczy — tego że możesz się nauczyć wszystkiego i tego, w jaki sposób to w ogóle robić.
W gimnazjum tego za bardzo nie wiedziałem. Jechałem tak pomiędzy tróją, a czwórką, czasem coś zrobiłem bardzo dobrze, czasem koncertowo zepsułem. Później był taki przełomowy moment, w którym zrozumiałem, że na WFie lepiej przykładać się do ćwiczeń, bo to długofalowo dobrze na mnie wpłynie i stamtąd już blisko do myśli, że warto też przyłożyć do szkoły. Szczególnie, że nie poświęcając jej prawie wcale czasu, wciąż byłem lepszy od osób, które codziennie się uczyły. Ale o wiele bardziej od nich motywowały mnie osoby, które uważałem za głupie, a które miały lepsze oceny ode mnie.
Gdy zacząłem to robić, wszystko okazało się dość proste. Prawdziwe wyzwanie jednak nastąpiło, gdy wziąłem się na poważnie za matematykę, co nie tylko stało się mocnym fundamentem mojej edukacji, ale też wykreowało mnie jako osobę. Prócz tych personalnych korzyści, których skutki będę odczuwał do końca życia, udało mi się zgarnąć za to jeszcze jakąś całkiem pokaźną gotówkę — kończąc szkołę miałem na koncie 10 tys. Jakieś stypendia, czy inne hajsy dla najlepszych uczniów, a raz to nawet kalkulator naukowy wygrałem w kangurze. Zresztą na studiach też dostawałem stypendium naukowe, co było dość pokaźnym procentem mojego budżetu.
Knajpa na szklance
Najdłuższe wakacje w życiu, już nigdy więcej nie będziesz miał tyle wolnego czasu dla siebie mówiło mi wiele osób (pozdrawiam wszystkich serdecznie po ponad 5 miesiącach w Ameryce Środkowej), to trzeba go dobrze wykorzystać. Wtedy wykorzystałem go średnio, między innymi zatrudniłem się jako pomoc na barze. Żeby zgarnąć jakiś dodatkowy grosz i móc zaszaleć z dziewczyną i wybrać się do jakiegoś Ciechocinka, czy gdzieś.
Pieniądze ze szkoły były dla mnie zupełnie inną kwestią. Założyłem lokatę i wpłacałem tam praktycznie wszystko, a nie miałem ich zamiaru wydawać na potrzeby doczesne. Skoro już były powiązane ze szkołą i rozwojem, to tak też powinienem je wykorzystać. Jedynie rodzice zdawali sobie sprawę z rzędu wielkości kwoty, nawet moja ówczesna dziewczyna miała tylko blade pojęcie, że mam coś odłożone. Poszedłem więc pracować na szklance i choć mogłoby się to wydawać niemożliwe, to jeszcze bardziej znienawidziłem knajpy, bary, niskie sufity, jaskrawe światła, pijane tłumy i mycie naczyń.
I pomyśleć, że jeszcze sam zabiegałem o tę pracę i wręcz nagabywałem właściciela. Pełen entuzjazmu przepracowałem tam kilka nocek, ale gdy zechciałem za to pieniądze i jakieś bardziej określone prawa i zasady, to sytuacja uległa zmianie. Dowiedziałem się, że byłem na okresie próbnym i nie spełniam wymagań i nie pasuje do zespołu, więc ani mnie nie zatrudnią, ani nie zapłacą.
Ulotki
Po sromotnej porażce w knajpie mój entuzjazm trochę osłabł, ale oszczędzaliśmy na wakacje. Moja dziewczyna wtedy chodziła na nocki do fabryki ciastek, gdzie jej zadaniem było zrzucanie robaków z taśmociągu, na którym ciastka szły do zalania czekoladą. Nie wspominała tego za dobrze, a szczególnie kazała wystrzegać się tzw kartofelków, czyli ciastek/drożdżówek/słodkich bułek, które powstają ze zmielenia starych i dodania do tego odpadków z linii produkcyjnej. To ja już wolałem nagabywać ludzi na ulicach.
Tu już było trochę lepiej. Dostałem umowę taką, że rozdaje kiedy chcę i ile chcę, tylko się melduję, a na koniec na podstawie godzin wypłacą mi hajsy. Tylko że szybko się okazało, że wcale nie chce tego robić. Trochę połaziłem, spotkałem znajomych co na gitarze grali żeby zebrać drobne na wino i zastanawiałem się, kto z nas ma się gorzej. Gdy okazało się, że dobrze znają tylko jedną piosenkę i grają ją non-stop, bo przechodnie i tak się zmieniają, to chyba jednak ja miałem się lepiej. Niewiele co prawda i to nie w kwestii zarobków, ale lepiej.
Porozdawałem je dwa dni, poznałem przy tym gościa co od lat utrzymywał się z całoetatowego rozdawania ulotek, musiał mieć jakieś upoważnienia specjalne, żeby móc pogodzić rozdawanie z różnych firm, zarabiając jakieś 4,5 zł/h. Ja miałem 4 złote i przepracowane 8 godzin zanim powiedziałem sobie dość. Poszedłem do babeczki i mówię jej, że to nie dla mnie. Zrozumiała mnie i mówi spoko, policzyła mi 4*8=48 złotych i pożegnaliśmy się w zgodzie.
Korepetycje
Poprzednie dwie posady przyjąłem, bo były wakacje i nikt nie potrzebował lekcji. Jednak w roku szkolnym zazwyczaj kogoś miałem do nauczania. Zacząłem bardzo wcześnie, będąc w drugiej czy trzeciej klasie gimnazjum, a ostatnią osobę uczyłem tuż przed lotem do Ameryki. Początki były ciężkie, pamiętam jak jeden z uczniów nie umiał ogarnąć wzorów skróconego mnożenia. Rozrysowałem to, pokolorowałem, narobiłem przykładów i w końcu się udało, a później szło tylko lepiej. Nauczałem oczywiście matematyki, choć z czasem rozszerzyłem się również na fizykę, mechanikę, rysunek techniczny, wytrzymałość materiałów i ogólnie wszystko oparte na obliczeniach.
Uczyć się samemu jest spoko czynnością, ale uczyć innych to jest coś, co bardzo lubię. Żeby być w tym dobrym, to trzeba nie tylko być cierpliwym i empatycznym, ale przede wszystkim dokładnie rozumieć, czego nauczasz. Trzeba wyobrazić sobie jak przebiega proces myślowy podczas nauki konkretnego zagadnienia i przedstawić je w taki sposób, aby wszystko zadziałało.
No i jest to dość luźna praca, możesz sobie dowolnie ustalać ile i które godziny spędzisz nad tym. Jasne, nie każdy ma do tego predyspozycje, ale o to chodzi żeby odkryć co się umie i lubi.
Inżynier
Jeszcze zanim skończyłem studia dostałem pracę u światowego potentata produkującego sprzęt i środowisko programistyczne do zastosować naukowych i industrialnych, również w takich miejscach jak Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, czy Wielki Zderzacz Hadronów. Oczywiście ja nie pracowałem przy takich projektach, ale potencjał był. I w tej pracy dowiedziałem się najwięcej.
Nawet nie chodzi mi tu o wiedzę ściśle techniczną, bo to jest oczywiste. To była moja pierwsza poważna praca, nie bardzo zdawałem sobie sprawę z moich praw, oraz z tego jak do niej podejść. Teraz już wiem, że wypadałoby zrobić to trochę inaczej — przede wszystkim mieć plan swojego rozwoju, a przynajmniej wstępny zarys i go realizować.
I to starając się o wiele bardziej niż wcześniej. Plus jest taki, że dysponujesz o wiele większymi możliwościami, a problem jest taki, że nikt nie będzie nad Tobą stał i sprawdzał czy się rozwijasz. Jeżeli już przeszedłeś cały proces edukacji i masz pracę umysłową, w której od miesięcy nie nauczyłeś się niczego nowego, to robisz to źle.
Oczywiście w dalszym ciągu można w ten sposób żyć, tylko po co się tak marnować?
Co dalej?
Zapewne nic nowego. Może złapię jakiś wolontariat podczas podróży, potem wrócę do bycia inżynierem, a na starość będę hobbystycznie miał jakąś farmę, plantację, czy hodowlę, albo będę uczył matematyki w szkole. Tak wygląda plan, ale jak wiadomo życie jest nobelom i może się okazać, że moje pierwsze 7 prac, wcale nie będzie identyczne jak 7 ostatnich.