W tym roku święta były dla mnie wyjątkowe jak nigdy. Jednocześnie nie były wyjątkowe ani trochę, jak zwykle.
Podróżuję już od miesiąca po Azji i jeszcze trochę przede mną. Naturalną konsekwencją tego wyjazdu jest fakt, że spędzę święta poza domem. Pierwsze święta w ogóle, których nie spędzę w swój własny, tradycyjny sposób z najbliższymi. Jednak nie uświadomiłem sobie tego faktu, dopóki znajomy nie spytał się mnie, czy to moje pierwsze święta bez rodziny.
Ale po kolei.

Gdzie i dlaczego jestem?
Jestem w Kambodży. Pojeździłem troszkę po kraju i mogę wydać werdykt — Kambodża jest beznadziejna. Prócz Angkor Wat nie ma tam zbyt wiele do zobaczenia, lokalsi udają, że umieją mówić po angielsku (co powoduje znacznie więcej zamieszania i nieporozumień, niż gdyby się przyznawali, że nic nie wiedzą), ceny wyższe niż w Tajlandii, jedzenie słabe, ulice pełne śmieci i szczurów, główna autostrada w kraju to klepisko, a dalekobieżne busy robią kuriozalną ilość przerw, więc 200 km trasy po autostradzie może trwać ponad 8 godzin.
No i tak się złożyło, że nie zapoznałem się z wyprzedzeniem z warunkami wizowymi do Wietnamu, więc spędziłem ostatni weekend i poniedziałkową wigilię w Phnom Penh czekając na wizę. I wśród całego nieszczęścia i rozpaczy (dramatyzuję, nie przejmujcie się), którego doświadczyłem w tym kraju, udało mi się odnaleźć prawdziwy diament, który pozostanie moim najlepszym i najcenniejszym wspomnieniem z tego miejsca — znalazłem hosta na couchsurfingu. I to takiego, że zupełnie się nie spodziewałem.
Egis, bo tak mu na imię, uczynił ze swojego mieszkania oazę podróżników. Nawet nie uczynił, co zaplanował sobie wcześniej uczynienie takiego czegoś. Wynajął spore mieszkanie, wyposażył je w dużo sof, materacy i poduszek, a następnie zorganizował dość hurtowe zapraszanie ludzi i to wszystko praktycznie w centrum stolicy.
Szczerze mówiąc po opisie spodziewałem się konkretnej meliny, ale ostatecznie wyglądało to bardzo przyzwoicie. Jeszcze kwestia znalezienia się i dostania do odpowiedniego miejsca nie nastrajała pozytywnie. W środku jednej z losowo wyglądających bram, wśród zagraconego podwórka ze szczurami i karaluchami, lokalny mężczyzna pokierował mnie w stronę ciemnej klatki schodowej, oczywiście przy zerowej znajomości angielskiego. Niezbyt chętnie wszedłem po schodach na piętro, jednak okazało się, że trafiłem w dobre miejsce. Po przekroczeniu progu wszystkie moje wątpliwości się rozwiały.

Wigilia AD 2018
Prócz gospodarza na mieszkaniu było nas dwanaścioro, prawie jak apostołów. Mieszanka ludzi z różnych krajów, a nawet kontynentów. Taki start akapitu zapowiada dalszą część historii jako głęboką i interesującą wymianę różnych tradycji z różnych miejsc na świecie, a nie do końca tak było. Posiedzieliśmy w większym gronie, pogadaliśmy, ale jakoś wcale nie czułem, żeby ten dzień specjalnie różnił się od poprzedniego dnia, czy jakiegoś innego. Jedynie kilka drobnych różnic.

Mieliśmy ogarnąć jedzenie na kolację, było dużo miejsca, sporo składników, sporo rąk do pracy, a ostatecznie większość czasu ja spędziłem przy garach. W sumie nie jest to dla mnie problemem, bo miałem wymówkę do unikania większości interakcji międzyludzkich, no ale liczyłem, że może ktoś coś smacznego ugotuje.
Następnie w ramach small talku spytano się mnie, czy to moje pierwsze święta poza domem. Przewinąłem w pamięci ostatnie kilka lat i faktycznie, to moje pierwsze święta poza domem. Przystanąłem na chwilę, żeby ustabilizować swoje odczucia na ten temat i nic. Nie uderzyło mnie to.

Ani moja rodzina nie jest zbyt wielka (nigdy nie było nas więcej niż 10 osób), ani ja nie jestem religijny, ani nie spędzamy świąt z naciskiem na tradycje, a do tego wszystkiego śnieg, czekoladowe mikołaje, wszechobecne choinki, ani nawet last christmas nie atakują mnie od tygodni. Nawet jeśli dostanę te wszystkie bodźce, to i tak jest to dla mnie jedynie wolny czas, który można spędzić z najbliższymi. Magii nie stwierdzono już od lat.
Wy też tak macie?
Nie mam nic ciekawego, błyskotliwego, ani odkrywczego na puentę. Nie mam też zbytnio zdjęć, bo karta pamięci odmówiła współpracy i straciłem zdjęcia z ostatnich dwóch tygodni — prócz wigilijnych, straciłem również zdjęcia i nagrania z lekcji gotowania w Kambodży, z których planowałem uciułać wpis.
Ehhhh, ale przynajmniej zrobiłem sobie nową dziarę.
