Ostatecznie zakończyłem podróż życia. Łącznie 288 dni, 12 krajów, tysiące przejechanych kilometrów i mógłbym wymieniać jeszcze długo inne, imponujące liczby, ale nie o to chodzi. Zaczynając tę podróż nie wiedziałem jak to będzie wyglądać, ani tym bardziej co mnie tam może spotkać. Teraz już wiem.
I mogę to skonfrontować z wyobrażeniami.
Czy tam jest niebezpiecznie?
Ludzie boją się najbardziej rzeczy, których nie znają i tak też jest w tym przypadku. Może i kilkadziesiąt lat temu było zupełnie inaczej, ale teraz turystyka jest tam bardzo popularna. Przez większe miasta codziennie przewijają się tysiące turystów i wszystko jest pod nich przygotowane — infrastruktura, transport, usługi. W każdej części świata może być niebezpiecznie, ale zachowując podstawowe zasady bezpieczeństwa i unikając podejrzanych miejsc nie mamy się czego obawiać.

Ameryka Południowa to nie tylko chatki z gówna i zacofanie. Zresztą, czy któreś miasto w Polsce (albo wszystkie łącznie) ma tyle wieżowców co Panama City?
Czy odmieniło to moje życie?
Może i nie wiedziałem jak będzie wyglądać podróżowanie, ale nie przypuszczałem, że odmieni to mój światopogląd o 180 stopni. Nie po to tyle czasu spędziłem nad matematyką, później studiowałem i zdobywałem doświadczenie zawodowe, aby to wszystko rzucić dla uczenia surfowania, czy innego wyrabiania bransoletek. Wolę klepać kod w korpo, żeby móc pogrążyć się w umiarkowanym konsumpcjonizmie, a także móc prezentować różne ładne rzeczy mojej ewentualnej żonie, oraz moim jeszcze bardziej ewentualnym dzieciom.
Czy odnalazłem siebie?
Chyba ludziom zadającym je chodzi o dokładnie to samo co w poprzednim akapicie. Tylko że szukanie siebie to nie jest jednorazowy wysiłek, po którym już zawsze będziesz odkryty. Człowiek dorasta, zmienia się, więc i trzeba szukać gdzie indziej. Co prawda z wiekiem raczej coraz mniej oddalasz się od poprzednich miejsc, więc i samo szukanie jest prostrze. To nie jest tak, że nagle siedząc wśród bananowców, spokojnie jak cały wagon medytujących mnichów, pozwalając by huk pobliskiego oceanu i odgłosy zwierząt spływały po Tobie nie zaburzając koncentracji, poczujesz kolibra lądującego na ramieniu i stwierdzisz Eureka! Tu jestem.
Każdy poświęca temu jakąś część swojego czasu na szukanie siebie, z lepszym bądź gorszym skutkiem. I nie potrzeba do tego nic poza spokojem i chęcią. Ja jestem na swoim tropie już od lat.

Byłem też na ceremonii Ayahuasci, którą w ogromnym skrócie można opisać jako odnajdywanie siebie. A nie w ogromnym skrócie relacja pojawi się niebawem na blogu.
Czy oczyściłem umysł?
Raczej nie, zresztą też nie do końca wiem co to miałoby znaczyć. Zapewne praktycznie o to samo co w poprzednich dwóch pytaniach. Wydaje mi się, że ludzie chcieli by od kogoś kto odbył taką podróż usłyszeć jednoznaczną deklarację, o tym jak bardzo to zmieniło życie i jaką teraz nie jesteśmy inną osobą — lepszą, odnalezioną, z czystym umysłem, aby samemu snuć nierealne plany wyruszenia w podróż w bliżej nieokreślonej przyszłości i trzymać się z nadzieją tej myśli w głowie, na wypadek jakby w życiu poszło bardzo nie tak. I nie chodzi tu o jakiekolwiek realne plany, które mają szanse realizacji, a raczej takie wyimaginowane koło ratunkowe, na myśl o którym w chwilach kryzysu robi się lepiej.
Także mogę ze spokojnym sercem odpowiedzieć że nie, nie oczyściłem umysłu. Za to oczyściłem konto i to całkiem nieźle. Wręcz nigdy nie byłem takim gołodupcem i teraz jestem dość niespokojny z powodu mojej życiowej sytuacji. W żaden sposób nie zmienia tego fakt, że tak sobie zaplanowałem i zapewne nie będę miał większych problemów ze znalezieniem pracy.
Niepokój w trzewiach i umyśle jest odporny na moje argumenty.
Czy zrealizowałem swoje plany?
Wyjeżdżając nie wiedziałem za dużo na temat takiego podróżowania. Zrobiłem sobie przygotowawczą wycieczkę po Europie, a raczej po Włoszech, a do tego ściągnąłem sobie stronę internetową koniec świata, żeby w samolocie dowiedzieć się więcej.
No i lecąc w samolocie napisałem wpis Adventure Time — o tym, że podróż się zaczyna, jakie są moje przypuszczenia i oczekiwania wobec niej. Specjalnie później nie otwierałem tego wpisu, aby móc skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Zobaczmy więc jak to było, czy udało mi się zrealizować, a jeśli nie to jak to skomentuję. Najpierw założenia mniej więcej związane ze mną:
Tworzyć kontent na bloga i YT — Z jednej strony podróż dostarcza mnóstwo inspiracji do tworzenia wpisów, ale nie bardzo satysfakcjonowałoby mnie umieszczanie wpisów podróżniczych (mimo, że kilka takich było). Generalnie nie stworzyłem zbyt wiele, aczkolwiek wolałem wykorzystać ten czas inaczej, niż przed komputerem. A jak jeszcze dołączył do mnie Sokół, to w ogóle nie miałem zbyt wiele wolnego czasu. Tak pół na pół to zrealizowałem.
Zjeść dużo interesujących rzeczy, także je gotować — Sam padłem ofiarą stereotypu, że w nieznanych częściach świata ludzie jadają dziwne rzeczy. Jadają inaczej, gdyż mają inne składniki, ale wcale nie są to jakieś bardzo odmienne, czy straszliwe. Są inne owoce, do tego owoce morza są bardziej powszechne, ale w dalszym ciągu najwięcej je się zbóż, warzyw i kurczaka. Jeżeli zaś chodzi o gotowanie, to nie ma to zbyt wielkiego sensu, bo niewiele hosteli posiada kuchnie, a do tego można kupić naprawdę dobre i tanie jedzenie.
Nawiązywać kontakty z miejscowymi, aby lepiej poznać kulturę - Parę razy mi się to udało — w Gwatemali mieszkałem przez 8 tygodni u lokalnych rodzin w ramach szkoły hiszpańskiego, w Kolumbii po imprezie zostałem zaproszony na domówkę u miejscowych, do tego też poznawałem różnych ludzi po drodze, ale głównie to byli inni turyści. Zresztą nie ma co wymagać od lokalnych, aby z otwartymi ramionami czekali na przedstawicieli kultury, która im zmiotła i zaorała całą cywilizację, raczej czekają z otwartymi ramionami na wyciągnięcie od nas jak największych pieniędzy.
Po powrocie ważyć mniej niż mój przyjaciel (aktualnie 10 kg różnicy) - Założyłem się zakładając, że mój ziomek bardziej utyje niż ja schudnę, bo skończył studia, a zazwyczaj to jest taki punkt zwrotny w zyskiwaniu wagi — bo już nie bardzo jest z kim, ani jak wyjść pograć w piłkę, spędza się większość czasu siedząc w pracy, można też sobie pozwolić na lepsze jedzenie, itd.
Zresztą zawsze byłem dość szczupły, więc trudno by mi było jeszcze zmizernieć. Myliłem się jednak sporo, po pół roku miałem 6 kg mniej, a ostatnie 3 miesiące były bardziej aktywne i spędzone w zimniejszym klimacie — ponad 2 z nich byłem ciągle na wysokości ponad 3000 metrów. Ile łącznie straciłem nie wiem, bo nie mam się gdzie zważyć.
Zresztą przed świętami się nie będziemy widzieć, więc oficjalne ważenie będzie musiało poczekać, a ja będę musiał być trochę powściągliwy przy wigilijnym stole, żeby nie przegrać na finiszu.
Nauczyć się biegle komunikować w języku hiszpańskim — Tutaj pełen sukces. Pisząc te założenie nie zdawałem sobie sprawy z istnienia szkół językowych, ani tego jak wyglądają, ani że spędzę tam 8 tygodni po których będę w stanie swobodnie się dogadywać w języku hiszpańskim. Opisałem to dość sążniście we wpisach:
Zobaczyć dużo egzotycznych zwierząt na wolności — Tutaj też pełen sukces. Zresztą nie było to trudne, bo tam zwierzęta po prostu są na wolności, więc można się na nie natknąć, a do tego często się zdarza, że w hostelach trzymają zwierzęta. Więc widziałem sporo pająków, z czego dwie tarantule, skorpiona, który również mnie użądlił, ostronos, papugi, lamy, alpaki, kolibry, małpy, jakieś małe rekiny i rekina wielorybiego, foki, lwy morskie, kraby, żółwie, homary, pelikany, pingwiny, sporo których nie umiem nazwać i zapewne kilka, o których zapomniałem.
Nauczyć się surfować (albo przynajmniej spróbować) — Spróbowałem, to nie dla mnie. Ale za to zrobiłem sobie certyfikat zaawansowanego nurka — Jak zostałem nurkiem? - Zresztą to właśnie pod wodą widziałem bardzo dużo zwierząt.
Przeczytać trylogię, a może nawet w pustyni i w puszczy — Myślałem że mając tak dużo czasu do dyspozycji zbiorę się i przeczytam klasykę polskiej literaury, a do tego drugi raz zmierzę się z Sienkiewiczem, ale jednak pierdolę to.
Podróżować za pomocą łodzi/jachtostopu — Niespełnione marzenie. Liczyłem, że z Dominikany uda się jakąś łodzią przemieścić na kontynent, ale niestety to że na mapie odległość nie jest zbyt wielka, to jeszcze nie jest wystarczający powód, żeby tam ktoś kursował. Choć udało mi się przepłynąć z Salwadoru do Nikaragui łodzią, więc był choć drobny akcent.

Przyłączyć się do innych podróżników i pokonać część drogi w towarzystwie — Nie udało mi się przeżyć wakacyjnego romansu, o którym myślałem pisząc te słowa, ani nawet nie spędziłem więcej niż kilka dni podróżując z poznanymi ludźmi. Choć to wcale nie z braku możliwości, po prostu jakoś tak nikt mi nie przypasował wystarczająco.
Prócz Sokoła, z którym spędziłem ostatnie 3 miesiące. Przy czym tu nie było niewiadomych w stylu czy tyle czasu razem nie będzie zbyt męczące, bo wcześniej przez 5 lat mieszkaliśmy razem w akademiku.
Wrócić cały, zdrowy, ze wszystkimi kończynami i organami - Udało się. Czas teraz na bardziej założenia związane z podróżą.
Przywieźć z Kuby banknot z Che Guavarą, Zobaczyć grób Boba Marleya na Jamajce — Ponieważ jachtostop, czy w ogóle podróżowanie drogą morską z Dominikany było praktycznie niemożliwe, a nie chciałem wydawać setek dodatkowych dolarów na bilety lotnicze, musiałem sobie odmówić wizyty na Kubie i Jamajce.
Kupić laleczkę voodoo na żelaznym targu w stolicy Haiti — Haiti leżało na tej samej wyspie co Dominikana, ale okazało się być jednym z niebezpieczniejszych miejsc, które nie wyszło z kryzysu po trzęsieniu ziemi w 2010. Słyszałem okropne historie z rytualnym zabijaniem dzieci włącznie i choć powątpiewałem w ich prawdziwość, to wolałem się tam nie zapuszczać. Laleczki voodoo widziałem do kupienia raz w Panamie, ale to był taki badziew, że ładniejsze robiłem na lekcjach techniki w podstawówce.
Odwiedzić schodkowe piramidy - Tych piramid to widziałem całkiem sporo — na Hondurasie, w Gwatemali, w Meksyku i w Belize. Po pewnym czasie już mi się nie chciało ich oglądać.
Zobaczyć plantację kawy na Kostaryce — Byłem na plantacji Britt, z której można sobie zamówić kawę bezpośrednio do domu. Nigdy nie pijałem kawy, a tam mi naprawdę zasmakowała.
Zobaczyć Machu Picchu — Byłem, widziałem, jest niesamowite. Krążą różne plotki o tym, że bilety trzeba bookować kilka miesięcy wcześniej, co wydawało mi się wyjątkowo perfidnym sposobem na naciąganie turystów. Jednak po części jest to prawda — tylko jedna trasa wymaga zaklepania miejsc kilka miesięcy wcześniej. No i faktycznie kosztuje to kilkaset dolarów, jednak idziemy wtedy na kilkudniowego treka trasą, którą Inkowie szli na Machu Picchu i podobno jest niesamowicie pięknie.
Ja wybrałem jedną z szybszych i najtańszą opcję, bo zaczynał się sezon deszczowy i budżetowy. Nie mniej jednak samo Machu Picchu też robi ogromne wrażenie i jest przepiękne, jedyny problem to mnóstwo turystów. No, ale nie ma się co dziwić, w końcu to najlepsza atrakcja w całej Ameryce Południowej.

Tak, woziłem tę reklamówkę prawie 9 miesięcy, żeby zrobić to zdjęcie. Nie, nikt mi za to nie płaci. Tak samo jak za wpis o biedronce.
Zrobić sesję zdjęciową ogromnych jaszczurów i żółwi na Galapagos — Za drogo. Będę musiał jeszcze kiedyś wrócić do tego marzenia.
Zjechać z góry śmierci w Bolowii — Mimo że z rowerami nigdy nie było mi za Pan brat, to bawiłem się wyśmienicie. Ponad 60 km z górki, najpierw normalną drogą w górach, a następnie po żwirowym klepisku. Bardzo fajnie, choć nie bez powodu nazywa się górą śmierci — jeśli spadniesz ze skarpy, to masz niewielkie szanse na odratowanie. A spaść wcale nie jest tak trudno, szczególnie jak się rozpędzisz z górki.

Wygląda jakbym jechał szybko. I tak było, TUTAJ jest dowód.
Wejść na wulkan w Gwatameli - Wszedłem, byłem tam, nakląłem się straszliwie i nawet nakręciłem filmik. Zresztą w Kostaryce wszedłem na inny wulkan, a w Ekwadorze i Peru pochodziłem po górach więcej niż w całym dotychczasowym życiu i możliwe że więcej, niż kiedykolwiek będę jeszcze chodził po górach.
Zobaczyć Jezusa w Rio — Za daleko było mi do Brazylii, zresztą zostało mi jeszcze sporo miejsc i krajów, które mógłbym odwiedzić w ewentualnej kolejnej podróży.
No i na koniec najważniejsze pytanie.
Czy było warto?
Oczywiście. Podróżowanie po odległych częściach globu otwiera oczy. Pozwala spojrzeć na świat z perspektywy innych ludzi — z perspektywy ich kultury, geografii, kulinariów, historii, problemów, czy wychowania. Najlepiej zrobić to wcześnie, wtedy ma to wpływ na całą resztę naszego życia. Jeżeli kogoś to nie przekonuje, to można też sobie zrobić fajne fotki na insta.