Przyjechałem na chwilę, a zostałem na dłużej. Od prawie trzech tygodni w ramach kursu języka hiszpańskiego mieszkam z gwatemalską rodziną. Jednym z założeń podróży było nauczenie się hiszpańskiego. Wtedy jeszcze nie wiedziałem o istnieniu szkół językowych dla turystów w tej części świata, ale jak to odkryłem, musiałem przyjechać. Trudno mi jest wyobrazić sobie lepszą okazję do nauki języka.

Szukam więc informacji na necie, bardzo dobre opinie, ludzie sobie chwalą. Szkół jest tutaj bardzo dużo i oferują to samo, więc zapewne większych różnic nie ma, nie trzeba sobie specjalnie zaprzątać głowy którą wybrać. W dodatku jeszcze przed zapłaceniem usłyszałem od właściciela, że jeżeli coś mi się nie będzie podobało na mieszkaniu, albo w nauczycielach, to mam powiedzieć i mi zaraz zmienią. Wróćmy jednak na razie do kwestii mieszkaniowej, bo to mnie zainteresowała bardzo. Szczególnie że na stronie mojej szkoły umieścili ostrzeżenie „pamiętaj, że rodziny w których kwaterujemy uczniów są rodzinami średniej klasy, ale z Gwatemali”.
Sprowokowali mnie, musiałem to zobaczyć.
Ten wpis dotyczy tylko i wyłącznie warunków w jakich się mieszka. Temat nauki języka to kwestia na kolejną notkę.
Warunki mieszkaniowe
Domek do którego trafiłem to budynek na planie kwadratu ze studnią w środku. Tzn sam obwód kwadratu jest budynkiem, a w środku jest mały placyk. Na parterze znajdują się pokoje gościnne (70$ tydzień, łóżko, szafka nocna, stolik, jedyne źródło światła to łysa świetlówka na suficie, wspólna ubikacja), a także pomieszczenia, które właściciele wynajmują jakiejś drukarni. Pracują głównie wtedy gdy mam zajęcia, więc w ogóle to nie przeszkadza. Jest też możliwość posiadania pokoju z prywatną łazienką za 90$ tygodniowo.
Na piętrze znajduje się ogólnodostępna kuchnia, jadalnia na świeżym powietrzu (jedynie zadaszona) i pokoje gospodarzy. Do tego na obu poziomach mają ogromne umywalki, które służą do zmywania ogromnej ilości naczyń w wygodny sposób, bądź robienia prania. Bo pralka, a co dopiero zmywarka to dla nich są wyżyny technologiczne, strasznie drogie rzeczy i zamiast tego zatrudniają służącą.

Służąca to chyba złe słowo, ale to jest takie wstrząsające. Dla mnie sama idea płacenia osobie, która za Ciebie będzie robić tak podstawowe rzeczy kojarzy się Sarmacją i systemem feudalnym, czyli niezbyt pozytywnie. A tutaj pięć dni w tygodniu przychodzi Pani, która gotuje, sprząta, zmywa naczynia, robi pranie (tzn naprawdę robi trąc ubraniami o tarkę, a nie wrzuca do maszyny) i generalnie wszystkie domowe obowiązki, a małżeństwo w tym czasie pracuje jako nauczyciele hiszpańskiego. Klasa średnia.

Kuchenkę gazową też mają i w ogóle kuchnie w pomieszczeniu, ale równie dobrze można w domu rozpalić grilla.
Rodzina
Prócz służącej i gospodarzy w domu przewija się całkiem sporo ludzi. Jakieś córki, co mieszkają już z mężami i swoimi dziećmi, do tego syn i córka co są za młodzi żeby się hajtnąć i mieszkają z rodzicami, dodatkowo dziadkowie też przewijają niejednokrotnie, najbliżsi sąsiedzi i w ogóle krewni i znajomi królika. Ponieważ nie wszyscy mają klucz, a życie toczy się na piętrze, to opracowali sobie tajny kod żeby wiedzieć jak przychodzi ktoś swój. Żeby od razu było wiadomo.
Tajny kod, który jest taką tajemnicą, że ją wszyscy znają i to wcale nie dlatego, że wioska jest mała i informacja się rozniosła. To jest specyficzny rodzaj pukania, który zna każdy tu-tutututu-tutu. Może ta onomatopeja nie wygląda najlepiej, ale jak przeczytacie na głos, to wszystko powinno się wyjaśnić. Taki sam tajny kod jak moja mama kiedyś ustaliła do drzwi, żeby odróżnić jak ja będę pukał. Albo Juan. Albo ktokolwiek z jego kilkudziesięciu osobowej grupy krewnych i znajomych.
Moi gospodarze jako nauczyciele hiszpańskiego znają trochę angielskiego, aczkolwiek nie wiem ile. Zresztą od wszystkich nauczycieli słyszałem co najwyżej pojedyncze słowa po angielsku. Ich dzieci prawie wcale, raz nawet tłumaczyłem synowi matematykę po hiszpańsku. Prosty materiał ze szkoły średniej — dzielenie wielomianów, jednak w obcym języku nie było to najłatwiejsze. Na pewno jednak nauczył się co znaczy kurwa. W każdym razie angielskiego wiele nie uświadczam, co ma na celu wspomaganie nauki.
Mają też psa. A dokładniej suczkę rasy Husky o imieniu Sasza, z dwoma różnymi oczami. Zawsze mnie dziwił pomysł trzymania Husky’ich w Polsce, bo to jest przecież za ciepły klimat, ale posiadanie go w kraju, gdzie zimą drzewa są zielone, a średnia temperatura nie spada poniżej 20 stopni jest o wiele gorsze. No, ale nie będę się wtrącał, zresztą ten pies ma już większość życia za sobą i nie widziałem żeby robił cokolwiek innego niż jedzenie albo spanie. O psie napiszę trochę więcej w innym wpisie, a na razie musi wam wystarczyć zdjęcie.

Toalety
Ta straszliwa fizjologia. Mimo że od milionów lat wszyscy ludzie załatwiają swoje potrzeby w dokładnie taki sam sposób, to jednak funkcjonowanie ludzkiego organizmy objęty jest wielkim tabu i wszyscy się wstydzą. Nie będę się rozpisywał na temat seksu, który najmocniej odczuwa skutki tego, lecz skupię się na korzystaniu z ubikacji. Najlepiej się siedzi na porcelanie w domu, wiadomo, jednak istnieją ludzie dla których to jest jedyna akceptowalna forma. W innym miejscu, a nie dajcie bogowie w publicznym nie są w stanie. Czasem jeszcze próbują włączać głośno muzykę, żeby zagłuszyła ich myśli, ale generalnie mają problemy.
Nie zrozumcie mnie źle, daleko mi do Beara Gryllsa czy innego mistrza survivalu, co to w dzieciństwie żywił się robakami, a srał za drzewem podcierając się pokrzywą. O nie, jestem zdania, że im bardziej ubikacja wygląda jak sala operacyjna tym lepiej. Lśniące kafelki szczelnie pokrywające powierzchnię, chromowany metal, szkło, a w powietrzu silny zapach środków odkażających, to ideał. No ale w podróży trzeba zaakceptować fakt, że nie zawsze możliwości higieny będą dorównywały naszym standardom. A potrzeby fizjologiczne trzeba przecież załatwiać.
Jeżeli chodzi o ubikację tutaj, to prócz karaluchów pod deską, o czym za chwilę, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pomieszczenie wykafelkowane, czyste schludne, ale za to z prysznicem sprawa wygląda trochę gorzej. Po pierwsze zasłony. Te obrzydliwe, plastikowe, klejące się do ciała siedliska bakterii to jeden z najgłupszych pomysłów ludzkości. Całkiem blisko systemu imperialnego. No, a tutaj to standard, szczególnie w pokojach dla gości. Po drugie ciśnienie wody. Z tym bywa różnie, ale akurat u mojej rodziny jest całkiem spoko. No i ostatnie to słuchawka prysznicowa. Ponieważ nie ma tutaj ciepłej wody z wodociągów, montuje się słuchawkę wraz z ogrzewaczem przepływowym na którym chętnie osiedlają się pająki czy inne robale, a nie można ich spłukać wodą, bo po pierwsze to słuchawka i to zamocowana na stałe, a po drugie jest podłączona do siebie elektrycznej.
A i jeszcze ciekawostką jest to, że z powodu słabej kanalizacji nie wrzuca się tutaj nic do ubikacji, żeby nie pozapychać rur, z tego powodu na zużyty papier jest osobny kosz. Nie będę pokazywał zdjęcia z powodów oczywistych.
Robactwo
Jestem w Ameryce Południowej, nie ma się co dziwić, że tu są robaki. Nigdy za nimi nie przepadałem. Nie żebym się bał, po prostu mnie obrzydzają. W gimnazjum raz nie chciałem dotknąć dżdżownicy, przez co wykluczono mnie z grupy znajomych na prawie tydzień. Od tego czasu trochę już się do nich przyzwyczaiłem, szczególnie że ostatnio widziałem kilka konkretnych pająków spacerujących sobie na wolności (w tym tarantulę), ale w dalszym ciągu jestem na nie. Na bardzo duże, czerwone NIE, wspomagane najlepiej miotaczem płomieni.
Z owadów to prócz nielicznych komarów i much widuję tylko karaluchy. Za to tych karaluchów (po hiszpańsku la cucaracha) jest o wiele więcej. Co prawda kryją się dobrze, nie przepadają za światłem i wychodzą głównie w nocy, jednak masz świadomość, że one tam są. Czają się w ciemności i tylko czekają cierpliwie na Twój błąd machając tymi czułkami. Pierwsze spotkanie z nimi miało miejsce w nocy gdy poszedłem do ubikacji. Rozespany nie spodziewając się niczego zapalam światło, łapie za deskę żeby ją podnieść, a spod nie obok mojej dłoni wybiega jeden. Odruchowo odskoczyłem, deska spadła, a hałas go wypłoszył. Przestraszył też inne, które jak po chwili zauważyłem chodziły po podłodze. Od tamtej pory zawsze zakładam buty do ubikacji, a deskę podnoszę stopą. Nawet w dzień, tak na wszelki wypadek.

Po tym wydarzeniu przestałem się łudzić, że u mnie w pokoju ich nie będzie. I faktycznie następnego dnia wchodząc do pokoju niedaleko drzwi zobaczyłem ogromnego bydlaka śmierdziela. Taki wielkości kciuka, co jest naprawdę wyczynem, bo większość które rozdeptałem było wielkości paznokcia. Także oczami wyobraźni już widzę jak rozbryzguje się pod butem na pobliską ścianę, z charakterystycznym dźwiękiem kruszenia chrustu. Bo z rozdeptywaniem karaluchów jest trochę jak było z wyciskaniem pryszczy. Takie małe to po prostu zrobi się to odruchowo, bo wypada, bo inaczej jest obrzydliwie i gdy już się człowiek zdąży do tego przyzwyczaić, to nie przywiązuje się do tej czynności zbyt dużo uwagi. Dopiero jak trafi się dorodna sztuka, to człowieka ogarnia niezdrowe zainteresowanie na temat zobaczenia jak pod ciśnieniem wybuchu płynami ustrojowymi. Karaluch.
Wróćmy więc do niego. Skubaniec skrył się dokładnie w róg pokoju, więc próbuję docisnąć butem, ale mam za szerokie noski. Nie da rady, trzeba to rozegrać jakoś inaczej. Palcem przecież go nie będę zgniatał, więc biorę ulotkę zwijam w rurkę, żałując że jego śmierć będzie mniej spektakularna niż zamierzałem. Podchodzę z powrotem w róg pokoju z rurką za plecami, ale skubaniec musiał wyczuć, że coś jest nie tak. Rzucił się do ucieczki i wpełzł w taką malutką dziurę, że bez tego bym jej nie zauważył. Nie wiem jak się tam zmieścił. Następnego dnia zatkałem wszystkie widoczne dziury namoczonym papierem toaletowym i dopchałem ołówkiem. A na każdą noc dociskam drzwi zrolowanym kocem, bo tam jest z centymetr prześwitu między nimi, a podłogą.
Myślicie, że to powstrzymało mojego nowego kumpla? Piszę kumpla, bo od tamtej pory nadałem mu imię — Stefan. Otóż owego Stefana bardzo często widywałem wracając późno do pokoju. Oczywiście nie od razu, najpierw próbowałem go kilka razy zabić, lecz zawsze wychodził z tego cało. Raz żeby uśpić jego czujność zrobiłem najpierw szybki przegląd reszty pokoju i zadeptałem jakiegoś małego, a Stefan spokojnie stał po drugiej stronie pokoju i obserwował. Jak tylko zwróciłem się w jego stronę uciekł, mały sadysta. Ostatecznie zaprzestałem prób unicestwienia go, jedynie robiłem trochę hałasu żeby uciekł. Wierzyłem, że pilnuje pokoju pod moją nieobecność, a jak wrócę to mi nie przeszkadza. Doszło do tego, że jak wracałem i nie było Stefana, to zaczynałem się martwić.
Aż do wczoraj. Obudziłem się w środku nocy z wrażeniem, że ktoś jest w pokoju. Po chwili zreflektowałem nie ktoś, a raczej coś i to większego niż robak. Szpara pod drzwiami jest całkiem spora, a jak nie docisnąłem koca wystarczająco mocno, to może jakiś mały szczur tutaj wlazł. Kurwa Stefan, czemu mu na to pozwoliłeś? Jeszcze mi szczurów brakowało i jak miałbym się tego pozbyć? Przecież to nie robak, raczej się go nie rozdepcze. Włączam latarkę w telefonie, świecę wokół i widzę paczkę po orzeszkach, które zjadłem wczoraj. Lekko się rusza i wydaje szelest, który musiał mnie obudzić. Trącam ją książką, a tam wychodzi Stefan.

RIP Stefan.
Tak jak Wiedźmin każdego konia nazywa płotka, tak ja każdego robaka nazywam Stefan.
To była trudna znajomość dla obu stron, jednak nauczyła mnie jednej ważnej rzeczy. Nie ma najmniejszego powodu, żeby tolerować żywe robactwo w swoim domu.
Jedzenie
Jest dobrze z jedzeniem. Trzy posiłki dziennie, da się najeść, do każdego z nich dodatkowo są tortille i pasta z fasoli zwana frijoles. Teraz wrzucę tylko jedną fotkę czegoś tradycyjnego, a za niedługo napiszę oddzielny wpis o jedzeniu tutaj, bo mam całą listę i kolekcję zdjęć.

Tradycyjne Gwatemalskie coś owinięte w liście bananowca i zrobione na grillu. Nie napiszę co, żeby rozbudzić ciekawość.
Antigua
Jest to jedno z najpopularniejszych miast, gdzie szkoła języka hiszpańskiego jest głównym towarem napędzającym jego PKB. Prócz tego jest to stare, klimatyczne miasteczko. Ulice wyłożone kostką brukową, wspaniały widok na Wulkan Wody, genialne uliczne jedzenie, restauracje i knajpki też niczego sobie no i jedno z najciekawszych miejsc jakie odwiedziłem podczas podróży — targ. Tam się taki kosmos dzieje, nakręciłem nawet filmik stamtąd. Spróbuję skleić z niego coś rozsądnego i wrzucić na YT.
Bardzo spokojne i miłe miejsce żeby sobie przysiąść podczas podróży i przez jakiś czas poprowadzić regularny tryb życia z przewagą odpoczynku.
Podsumowanie
Każda rodzina może być inna, wiadomo. Szkoła języka hiszpańskiego nazywa się Antiguena (jak ja uwielbiam te „kreatywne” nazwy), początkowo planowałem zostać 2 tygodnie, a później przenieść się do szkoły w innym mieście, nad jezioro Atitlan. Jednak tak mi się spodobało, że aktualnie chcę spędzić 4 tygodnie w tym miejscu, wyjadę i zobaczę co dalej. Bardzo możliwe, że jeszcze kilka tygodni się pouczę, bo to jest niesamowicie dobra możliwość. No ale o tym w następnym wpisie -»