Język, takie wspaniałe narzędzie, można z nim wyczyniać niesłychane rzeczy. Po odpowiednim wyćwiczeniu wprawisz innych w zachwyt, a nawet ekstazę. Zazwyczaj jednak ograniczamy się do minimum inwencji i tego co pozwala nam kultura i obyczaj. Niestety.

Rozdwojony język, swego czasu bardzo chciałem taki mieć. Żeby móc się nim bawić.
W życiu bym nie pomyślał, że będę się wypowiadał publicznie na temat poprawności językowej i tego co o niej sądzę, no ale cóż. To, że życie mnie zaskakuje to dobry znak. Dlatego dziś będziemy się zastanawiać co to w ogóle jest, czy możemy ją łamać i czy są sytuacje, w których powinniśmy?
Ja vs język
Na początku podkreślę, że uwielbiam nasz ojczysty język. Dojście do tego wniosku jednak zajęło mi dużo czasu. Zbyt dużo czasu.
Przede wszystkim musiałem trochę poznać innych języków, bo co to za porównywanie, jak ma się tylko wzorzec. Drugą kwestią jest sprawa mojej niezbyt rozgarniętej nauczycielki z podstawówki, o której już kiedyś wspominałem. Na moją sugestię, że Mickiewicz używał inwersji, żeby znaleźć rym była oburzona. Bo to taki wielki poeta był i nie musiał się uciekać do takich sztuczek. Za wypracowanie, dziejące się w radzieckim urzędzie, zawierające kilka prostych rosyjskich słów w dialogach, dostałem niedostateczny. Ale udało mi się wyjść na ludzi.
Mamy jeden z najpiękniejszych i najtrudniejszych języków na świecie, który daje nam ogromne możliwości operacji słowem i konstrukcji gramatycznych. Jest on na tyle skomplikowany, że jego nauka stymuluje rozwój intelektualny dziecka bardziej, niż w innych krajach (a przynajmniej lubię tak myśleć). Na jego podstawie z łatwością jesteśmy w stanie stwierdzić, czy jest to kogoś język ojczysty, czy się go nauczył. W tym drugim przypadku możemy nawet oszacować poziom intelektualny rozmówcy.
Język vs ja
Język jest piękny, jeśli używamy go poprawnie. Wtedy, kiedy wypowiadamy wziąć, rozróżniamy bynajmniej od przynajmniej, unikamy pleonazmów, konstruujemy wielokrotnie złożone zdania, odmieniamy miesiące i używamy słów dłuższych niż 3 sylaby. Pana Tadeusza przeczytałem z przyjemnością, delektując się nim. Stanowi on wspaniały dzieło i relikt przeszłości. Tak, przeszłości. I jakkolwiek ceniłbym tradycyjną polszczyznę, tak muszę się pogodzić z faktem, że nikt już nie będzie do nas mówił jak Zagłoba.

Źródło: modblog
Z drugiej strony język jest jak żywa istota. Wije się, zmienia, dostosowuje, adaptuje do nowych warunków. Musi to robić, inaczej by wyginął, takie sytuacje już historia widziała. Od zawsze języki ludów żyjących niedaleko siebie się mieszały, sami mamy setki słów, które są zapożyczeniami z niemieckiego, angielskiego, czy łaciny. Ostatnimi czasy przyjęło się wyjątkowo dużo zapożyczeń z angielskiego, czy to związanego z technologią, czy też z określanych mianem korpomowy. I nie mam z tym w ogóle problemu, choć teoretycznie przeczę poprzedniemu akapitowi.
Język to przede wszystkim narzędzie. W inny sposób rozmawiamy z małymi dziećmi, w inny z urzędnikami, inny z sąsiadami, inny ze współpracownikami, inny ze samym sobą. Dlaczego więc nie zaadaptować krótkich i niosących mnóstwo informacji zwrotów, dla zwiększenia wydajności i pracy? Zupełnie innego języku używają autorzy. Przecież nikt nie będzie pisał książek w korpomowie, chyba że w ramach eksperymentu.
A eksperymenty językowe są bardzo wdzięcznym tematem i chciałbym wam przedstawić 3 dzieła, które mniej lub bardziej są na nich oparte.
Orwell, 1984
Klasyk, klasyk, klasyk. Jak ktoś mnie pyta, co polecić do przeczytania, to zawsze pierwszą moją odpowiedzią jest 1984. Kiedyś nawet napisałem na jej temat parę słów, jednak dziś chciałbym bardziej skupić się na języku. Jednak nie na języku samej książki, tylko w jaki sposób w książce ścisła kontrola i zmiana języka pomagały w prowadzeniu totalitarnych rządów.
Oficjalny język został zastąpiony nowomową, która z czasem podlegała coraz większym uproszczeniem. Język był coraz to bardziej zubażany poprzez usuwanie zbędnych słów (szczególnie abstrakcyjnych pojęć, bądź nie pasujących do poglądów politycznych władzy), zastępowanie ich prostszymi synonimami, skrótowcami. Wszystko po to, aby ograniczyć zasób słownictwa i możliwych do sformułowania osądów, ograniczyć konieczność wysiłku intelektualnego przy wypowiadaniu się, jak i sprawić, że ludzie nie będą mogli się zbuntować, bo w ich słowniku nie będzie słów, w które mogliby ubrać swoje uczucia.
Przerażająca książka.
Burgess, Mechaniczna Pomarańcza
W przypadku mechanicznej pomarańczy autor opracował slang, którym posługuje się główny bohater. Jest on dość rozbudowany, więc przez pierwsze kilkadziesiąt stron musimy trzymać zakładkę na końcu książki, żeby móc sprawdzić w słowniku o co chodzi. Dzięki zastosowaniu takiego zabiegu, są oni jeszcze bardziej na marginesie społeczeństwa, a opowieść snuta przez Alexa wydaje się jeszcze bardziej realistyczna.

Kadr z filmu Mechaniczna Pomarańcza
Sam film w reżyserii Kubricka jest całkiem dobry, choć książkę o wiele bardziej warto przeczytać. Po pierwsze ciężko jest oddać język, w którym główny bohater formułuje nie tylko narrację, ale również swoje myśli w dziele filmowym. Po drugie, brakuje mu ostatniej sceny, a i całość filmu przeszła przez ostrą cenzurę, bo 40 lat temu śmierci i seksu nie można było pokazywać na srebrnym ekranie. Jednak w dalszym ciągu to Kubrick.
Dukaj, Lód
Ostatni przykład i teraz chodzi o język, jakim książka została napisana. Mimo, że mógłbym przyczepić się do wielu rzeczy w książkach Jacka Dukaja, to uważam za mistrza słowa pisanego. Przeczytałem kilka jego pozycji dla samej możliwości obcowania z jego przemyśleniami, sposobem budowania zdań i składania wyrazów. Lód jest jego najdłuższą książką, nie czyta się jej łatwo, ani szybko, ale to o nie to chodzi.
Ciężko jest mi wytłumaczyć, czy opisać , więc mam nadzieję, że jeden cytat da wam choć zamglony obraz, tego co chciałbym przekazać.
Kiedy mówię o kimś, że jest tchórzem, to znaczy, że uważam, iż zachowuje się tchórzliwie — nie znaczy to nic więcej, ponieważ oczywiście nie zajrzę mu w głąb duszy i nie dowiem się, czy jest tchórzem. Tego języka nie mogę jednak użyć do opisu samego siebie: w zakresie mojego doświadczenia pozostaję jedyną osobą, dla której jej słowa, czyny, zaniechania stanowią zaledwie blade i w gruncie rzeczy przypadkowe odbicie tego, co kryje się pod nimi, co stanowi ich przyczynę i źródło. Istnienia owego źródła doświadczam bezpośrednio, podczas gdy części mych zachowań nie jestem w ogóle świadom, a wszystkie odbieram w sposób niepełny, skrzywiony. Lepiej znamy intencje naszych czynów niż owe czyny. Lepiej wiemy, co chcieliśmy powiedzieć, niż co naprawdę powiedzieliśmy. Wiemy, kim chcemy być — nie wiemy, kim jesteśmy. (…) Są jednak uczynki — znacznie mniej — z których nie jesteśmy w stanie opowiedzieć się innemu człowiekowi. Rozumiemy je tylko my sami, tylko język pierwszego rodzaju je ogarnia; a język pierwszego rodzaju nie składa się ze słów, nie organizuje go składnia odpowiadająca gramatyce mowy międzyludzkiej. Kiedy więc mimo wszystko podejmujemy próby takiej spowiedzi — w konfesjonale, w objęciach kochanki, na łożu śmierci, przed sądem wysokim — z naszych ust wydobywa się jeno nielogiczny bełkot, któremu sami przysłuchujemy się w bezradnem zdumieniu.
Jak wygląda sprawa u was, lubicie, gdy ktoś podejmuje niestandardowe zabawy językiem? Zostawcie w komentarzu, chętnie rzucę na nie okiem.