Przeżyłem różne zmiany w życiu. Od takich bardziej błahych jak zmiana stref czasowych, milenium, fryzury, stanu konta czy ulubionych płatków, do poważniejszych jak zmiana miejsca zamieszkania, poziomu wykształcenia, miłości czy ulubionej książki. Jest jednak jedno postanowienie, przy którym trwam niezmiennie od jakiś 10 lat, czyli od czasu kiedy przeszła mi trauma na książki wywołana koniecznością przeczytania „W pustyni i w puszczy”. Otóż chcę napisać własną książkę i na pewno będzie lepsza niż Sienkiewiczowa.

Photo credit: ®DS / Foter.com / CC BY-NC-SA
Przygody nieprawdopodobne
Bo ja naprawdę bardzo lubię czytać. Do tego stopnia, że nie jestem w staniu wybaczyć naszemu nobliście tych kilku lat zmarnowanych na obrzydzeniu do słowa pisanego. Ba, ja lubię czytać tak bardzo, że czuję się zobowiązany do odwdzięczenia się wszystkim autorom, przy których dziełach spędziłem wspaniałe chwile. Taki mój mały trybut dla całokształtu literatury. Swoje zabawne przygody i głębokie przemyślenia opakuję w zgrabną formę ponadczasowej opowieści o miłości i przyjaźni, osadzoną w delikatnie alternatywnym uniwersum, która stanie się bestsellerem. Za jej pomocą będę wysyłał dobrą energię, a ludzie będą się wspaniale bawić czytając moje wypociny. Przynajmniej taki jest plan.
A już najlepiej, gdyby podczas lektury ktoś sobie pomyślał „ale super! Też bym chciał przeżyć takie przygody”.
Ja tak myślę bardzo często. O ile ugryzienie przez napromieniowane paskudztwo, nieoczekiwane odwiedziny brodatego czarodzieja, wstąpienie do nocnej straży, znalezienie notesu śmierci, gotowanie metaamfetaminy, bycie wybrańcem, czy inne tego typu historie się nie zdarzą, to i tak chciałbym przeżywać takie przygody. W momencie zamknięcia okładki moja racjonalna część dochodzi do centrali i wtedy jest mi tylko trochę smutno, że nigdy mnie to nie spotka.
Przygody bardziej prawdopodobne
Jednak nie wszystkie pozycje, są tak nieprawdopodobne, a w szczególności autobiografie. Jedną do której zawsze wracam z sentymentem jest „Pan raczy żartować Panie Feynmann”, autorstwa noblisty z fizyki Richarda Feynmanna, a aktualnie czytam „Ja Ozzy”, o wokaliście Black Sabbath. Zupełnie inne osobistości, wręcz całkowite przeciwieństwa siedzące na przeciwnych stronach huśtawki zwanej IQ. Jednak jest jedna rzecz, która ich łączy. Każdy z nich pragnął przeżyć ciekawe życie i w swojej dziedzinie dawał z siebie wszystko, a fale powstałe z efektów ich starań dotarły na drugi koniec kuli ziemskiej.
W przypadku obu tych książek myślałem „ale super! Też bym chciał przeżyć takie przygody”. I już sam nie wiem, czy wolałbym współpracować z Einsteinem nad projektem bomby atomowej i wygrać nobla, czy też podróżować po całym świecie koncertując i podpisywać kontrakty na złote płyty własną krwią w towarzystwie dziwek i kokainy. Zresztą nie jest to ważne, po pierwsze nie nadawałbym się do żadnej z tych ról, a po drugie ktoś już to przeżył i całkiem zgrabnie opisał.
Pozostaje zatem żyć własnym życiem, a w międzyczasie zbierać coraz więcej zabawnych historyjek i anegdot. I choć mój wpływ na świat raczej nie będzie tak ogromny, to nie ma to aż takiego wielkiego znaczenia. W obu przypadkach osiągnięcia są tylko tłem, a najciekawsze jest to co autorzy przeżyli w międzyczasie.
Pewne przygody
Bo widzicie, może nigdy nie uda mi się sprawić, że świat zadrży w posadach od moich osiągnięć, ale na pewno wiele ciekawego jeszcze przeżyję i dołożę do swojego bagażu doświadczeń. Moim odpowiednikiem zwrotu „potrzymaj mi piwo”, jest „napiszę o tym w książce”. I wcale nie potrzebuję alkoholu we krwi, żeby opuścić strefę komfortu i porwać się na szaleństwa. Lubię też rozmawiać z dziwnymi ludźmi i zawsze tak kieruję rozmową, aby ich dziwactwo mogło wypełznąć na wierzch i pod wpływem moich delikatnych pytań, pokazać się w pełnej okazałości.
Przed założeniem bloga przez ponad 3 lata prowadziłem regularnie pamiętnik mieszkając w akademiku, gdzie miałem okazję zmierzyć się z sytuacjami, które filozofom się nie śniły, a czasem również z takimi, które nie śniły się również fizjonomom, a wszystkie godne uwagi historie skrupulatnie spisywałem. Postanowiłem się podzielić z wami którąś z anegdot.

Kiedyś też miałem dready. Co prawda zanim je zrobiłem już minął mi szał, ale miałem. Teraz będę mógł swoim dzieciom z czystym sumieniem zabronić. Zresztą okoliczności ich pozbycia się też są ciekawą historią, ale pozwolę ją sobie zatrzymać. Do książki oczywiście.
Kartkowałem swoje pamiętniki, żeby wyłuskać coś dobrego, ale o większości rzeczy nie mogę napisać publicznie, z różnych przyczyn. A to musiałbym zrobić przydługi wstęp, żeby zrozumieć kontekst, albo wyciągnę na światło historię, o jakiej nie powinno się mówić publicznie, czy też po prostu poczekać, aż sprawa się przedawni. Jednak za jakieś kilkanaście lat sytuacja będzie wyglądała już trochę inaczej, zrobię porządne wprowadzenie, przedstawię bohaterów mojej uniwersalnej powieści i będzie można się pochwalić tymi i owymi przejawami patologii, które miałem okazję zobaczyć na własne oczy i często brać w nich udział.
No bo w jaki sposób mógłbym przemycić na bloga informacje o tym, że pewnego razu mój współlokator z akademika przywiózł sobie kimono? Szczególnie, że samo w sobie to jeszcze nie było zbyt śmieszne, ale fakt że przez kilka tygodni zakładał je zawsze po kąpieli informując, że teraz uderza w kimono, tonem jakby powiedział najśmieszniejszy żart na świecie już tak. Teraz mi się udało przemycić historyjkę, ale wyczerpałem już pomysły na kolejne.
Także pozostaje mi tylko stać się sławnym.