Krótki opis tego, jak odnajduję się w szarej codzienności po roku fantastycznych przygód na drugim końcu świata.
Mniej więcej.
Mniej więcej na drugim końcu świata.
Mniej więcej fantastycznych przygód.
Mniej więcej się odnajduję w szarej codzienności.
A przede wszystkim mniej więcej krótki opis tego wszystkiego.
Gap year
Gap year to taki teoretyczny rok w którym darujesz sobie podążanie za klasyczną ścieżką życia, wyrywasz się z okowów oczekiwań społeczeństwa i na pohybel rodzinie, tradycji, światu, a także samemu sobie wyjeżdżasz aby zasmakować życia. Odnaleźć się. Albo drogę na przyszłość. Doświadczyć ciężaru samodzielnej egzystencji. Przeżyć oświecenie. Poszerzyć horyzonty. Poznać nowe kultury.
A przede wszystkim dojść do siebie po podróży i prowadzić bardziej wartościową egzystencję niż wcześniej.
Tekst o tym tytule zacząłem już parę miesięcy temu. No właśnie, zacząłem, bo skończyć to mi się nie udało, a wszystko to przez syndrom powyjazdowy, choć zupełnie inaczej go sobie wyobrażałem. Wydawało mi się, że mnie problem nie dotyczy, że go nie mam, a po prostu nie zauważyłem gdy podszedł mnie od drugiej strony. Bo ja wcale nie tęsknie za martwieniem się o to gdzie zatrzymam się na kolejną noc, spędzaniem dziesiątek godzin w autobusach, albo noszeniem całego dobytku na plecach, czy też z optymistycznego punktu widzenia za odkrywaniem świata, poznawaniem nowych ludzi i napawaniem się swobodą.
Już po pierwszych kilku miesiącach wyjazdu wyczekiwałem powrotu i ustabilizowania swojego życia. Bo choć podróżowanie to wspaniałe doświadczenie, to trzeba je okupić wysiłkiem, niewygodami i niepokojami, a samo w sobie jest ciężką pracą. Tak jak po ciężkim weekendzie odpoczywa się w pracy, tak po takiej podróży odpoczywa się będąc zatrudnionym. A ja całkiem wysoko cenię sobie wygodę i spokój.
Może za parę lat się zregeneruję, znów znajdę okazję, czas i pieniądze, to parę miesięcy w Azji by mi dobrze zrobiło. Albo wróciłbym do Ameryki zobaczyć na co nie miałem czasu, ale to się jeszcze zobaczy.
Warto wyjechać
Możliwe, że ten tekst będzie czytać osoba zastanawiająca się nad taką przygodą i chce utwierdzić się w przekonaniu, że jest to dobra decyzja. Takim osobom wychodzę naprzeciw w tym akapicie i potwierdzam, zorganizowanie sobie gap year jest jednym z lepszych pomysłów, jakie można zrealizować w życiu. Serdecznie polecam każdemu. Każdemu.
Oczywiście nie mówię tu o ludziach z dziećmi, kredytami, czy w inny sposób niezdolnych, bo można po prostu nie móc. Choć to też nie jest tak, że podejmując decyzję z dnia na dzień spakujemy się i jutro możemy wychodzić. Trzeba przygotować się, mieć gdzie wrócić, nie wypaść z rynku pracy, itp.
Główną kwestią jest jednak czas, aby to wszystko zorganizować. No i przede wszystkim nazbierać pieniędzy. Nie wymaga to aż tak wiele wysiłku, o wiele ważniejsza będzie wytrwałość w postanowieniach, bo czas przecież prędzej czy później i tak upłynie. Zresztą rok, czy nawet parę lat w perspektywie całego życia to niewielki ułamek. Zakładając, że pożyjemy z 80 lat, to przeznaczenie jednego roku, żeby się przygotować na przygodę życia nie jest zbyt wielka cena. Jakby porównać czas naszego życia do doby, to przygotowanie się do podróży zajmie dwadzieścia kilka minut.
Jednak wiele osób nawet nie dochodzi do tego punktu rozważań, odpuszczają sobie już na samym początku.
Ludzie najczęściej nie widzą siebie w sytuacji tak dalekiej od tej ich słynnej strefy komfortu. A im bardziej komuś ta wizja jawi się za nieosiągalne szaleństwo, to tym bardziej powinien się przekonać do wyjazdu. Powodem jest strach, a dokładniej korzyści jakie przynosi jego przełamanie. Ludzie nie lubią nieznanych sytuacji, boją się i to jest normalne. Też wiele razy się bałem, jednak działałem z przekonaniem, że mi się uda wszystko dobrze. Korzyści z wystawienia się na takie sytuacje są proporcjonalnie duże. Uczysz się. I to uczysz się szybko.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym że mnóstwo osób ma problemy z nauczeniem się obcego języka, którym praktycznie są otoczeni na co dzień, a jednak ojczysty język każdy przyswoił bez problemów? Jasne, są ludzie którzy swoją egzystencją poddają tą tezę w wątpliwość, ale nawet oni znają język polski w stopniu lepszym, niż większość obcokrajowców byłaby się w stanie nauczyć. Nauczyli się go, gdyż nie mieli wyboru, żeby móc wchodzić w interakcję ze światem zewnętrznym. Tak samo każda podróżująca osoba musi się dość szybko nauczyć jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości. A sytuacja jest o wiele bardziej komfortową, gdyż elektronika, internet i dorosłość.
Podróże kształcą
Podróże kształcą, choć teraz już nie zawsze, a nawet rzadziej niż częściej. Przysłowie zdezaktualizowało się wraz z powstaniem all inclusive, czy innych last minute, gdzie ludzie płacą aby spędzić czas w egzotycznego kraju odseparowani od lokalnych mieszkańców. Od podjechania na chwilę autokarem pod piramidy, w przerwie od picia drinków w hotelowym basenie, jeszcze nikt nie zmądrzał. Dopiero porwanie się na konieczność codziennego organizowania podstaw egzystencji i obcowania z obcymi kulturami da nam nową wiedzę i poszerzy horyzonty.
No i taka podróż pozwoli nam rozwinąć nas w jeszcze jeden sposób — zweryfikuje nasz system wartości. Minimum egzystencji to bezpieczny sen, dach nad głową i takie tam, a cała reszta jest miłym dodatkiem. Takie spojrzenie na rzeczywistość pozwoli nam mniej przejmować się niewartymi tego rzeczami, docenić codzienność i żyć spokojniej. Brzmi jak sielanka, prawda?
Wróćmy jednak do tego nieszczęsnego syndromu. Nie tęsknię za przekraczaniem kolejnych granic i faszerowaniem się kolejnymi bodźcami, bo doceniłem sielankę i to nawet za bardzo. Nie chce mi się robić zbyt wiele poza szeroko rozumianym przeze mnie minimum przyzwoitości — ogarnąć życie, pracę, trochę sportu i czytania, jednak jest tego mniej niż zazwyczaj. Blog też się nie zmieścił, taki jestem nieprzyzwoity.
Co do bloga, to od kiedy wróciłem nie mam tak egzotycznych zdjęć, tematów i przygód i trochę głupio mi teraz rozpisywać się o trudach szarej egzystencji. Podczas gdy wcześniej nurkowałem, byłem na wulkanie, odwiedziłem ruiny majów, uczyłem się hiszpańskiego, czy spróbowałem ayahuasci. Żebym samemu sobie zaimponował tematem trzeba by teraz czegoś jeszcze lepszego, bo przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia, a co zdobyte, nigdy już nie będzie szczytem.
A tak już nie będzie, przygoda się skończyła, trzeba się cieszyć że była, tak jak się zwykło mówić o swoich byłych, jeśli akurat mieli w miarę w porządku z głową. I teraz codzienność nie wydaje mi się być interesującym tematem na tle poprzednim, że niby teraz mam pisać o tym, że współpracownicy otwierając mleko do kawy robią otwór mikroskopijnej wielkości, którym strumień mleka jest taki, że można metale ciąć, a napełnienie połowy kubka trwa zdecydowanie za dużo, więc w ramach odwetu zawsze wycinam nożycami, w wielkim uniesieniu pół górnej części kartonu, na pohybel wszystkim?
No właśnie mógłbym, taki zresztą jest plan. Będę w każdym razie starał się walczyć z takim podejściem, w końcu płacę 200 złoty rocznie za serwer i domenę. Nie może się zmarnować, że nie będę pisał. Zresztą blogi się czyta głównie dla autorów, a nie konkretnej treści, więc może ktoś się uśmiechnie czytając, że za każdym razem jadąc ruchomymi schodami na stację metra automatycznie w mojej głowie rozlegają się dźwięki nuty „He’s a pirate”, a dojeżdżając do ich końca wystawiam jedną nogę do przodu i czekam żeby pierwszy krok czując się przy tym jak Jack Sparrow w pierwszej scenie Piratów z Karaibów.
–Nie chcę żadnych rad.
–Nikt ich nie chce. To jest podarunek od tego, kto ich udziela. Graj swoją rolę.
– Jaką rolę?
–Żywego człowieka, tak jak w teatrze. A po jakimś czasie, po długim czasie, stanie się to prawdą.
Na wschód od Edenu, John Steinbeck.
Aktualnie rozkoszuje się odpoczynkiem, ale zbyt tego używałem tego usprawiedliwienia. Jestem już w sytuacji, w której mogę żyć komfortowo na wystarczającym mi poziomie, więc nie muszę się starać. Skończyłem podróż, którą żyłem od kilku lat i brakuje mi konkretnego celu, co mnie rozleniwia. Jednak wiem że w dłuższej perspektywie lepiej jest zająć się czymś konkretnym w wolnym czasie, zamiast go bezwstydnie tracić.
Także zaczynajmy tą słynną dorosłość. To trochę tak jak ze sportem. Czasem trzeba się do niego zmuszać i bywa że cierpimy podczas, ale jest dla nas dobry, szczególnie w perspektywie czasu.
W ramach tego, że mieszkam teraz w Pradze i bardzo spodobało mi się to miasto, wypadałoby zacząć od napisania czegoś o nim, co nie?

Nareszcie mogę wrócić na deskorolkę. Nie to co przez 11 miesięcy podróży, mimo że miałem ją ciągle w bagażu.