Zastanawialiście się kiedyś dlaczego Harlequiny są takie popularne? Tzn. tak mi się wydaje, bo sam nie czytałem, a spotkałem tylko jedną osobę która to zrobiła, aczkolwiek setki tomów o ckliwych tytułach „Spróbujmy jeszcze raz”, „Od pierwszego wejrzenia”, „Niebezpieczne zauroczenie”, czy „Najpierw ślub” nie powstały z powodów zamiłowania autorów do tworzenia dobrej literatury. Te wszystkie historie w których mężczyźni zakochują się w nieodpowiednich kobietach, często z niższego stanu, obdarzając je przy tym najgorętszymi uczuciami i nieznaną im dotychczas przyjemnością powstały z powodu zapotrzebowania na nie.
Czytelniczki (czytelnicy chyba nie) same chciałyby przeżyć takie przygody, a przecież w marzeniach nie ma ograniczeń. Ba, im bardziej nieprawdopodobne rzeczy sobie wyobrażamy, tym przyjemniej się o nich marzy. I nawet jeżeli śmiejemy się z takich ludzi, to sami ulegamy dokładnie temu samemu mechanizmowi. Tylko, że stymulowani popkulturą marzymy o innych rzeczach, niż to że Juanowi na nasz widok napną się bryczesy.
Życie książką, książka życiem
Kiedyś już pisałem, że staram się w życiu próbować różnych rzeczy, głównie z ciekawości, no i żeby móc je opisać w książce. Zazwyczaj jednak działa to w przeciwnym kierunki i ludzie chcieliby przeżywać to, co ich ulubieni bohaterowie. Bo jeżeli kogoś lubimy, to chcielibyśmy, mniej lub bardziej świadomie, upodobnić się do nich. Jeżeli jest to bohater fikcyjny, to tym gorzej dla nas.

Takie drzewo będę chciał mieć w swoim ogródku. Koniecznie.
Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie chciał być jak James Bond. Ja tak miałem w dzieciństwie, wtedy jeszcze bardziej chodziło o bycie szpiegiem i te wszystkie gadżety. Później zaimponował mi Vegeta (Dragon Ball), ale od razu pogodziłem się z faktem, że nie zostanę księciem Sayan. Fajnie by było być tak bystrym i cynicznym jak Sherlock Holmes (jedynie ten z serialu z Cumberbatchem jest prawilny), inteligentnym jak Sheldon Cooper (Big Bang Theory), opalać się jak w słonecznym patrolu, bez spędzania następnych dwóch dni w hostelu z obolałą skórą, niczym Frank Moody (Californication) mieć tę łatwość do kobiet, ale jednocześnie jak Lily i Marshal (How I met your mother) poznać miłość życia. Nawet Dexter zabijający złoczyńców i Walter White (Breaking Bad) produkujący metaamfetaminę mieli w sobie coś, że chętnie się z nim utożsamiałem.
Oczywiście pisałem to z własnego doświadczenia i z własnego, niegenderowego punktu widzenia. Byłbym niewypowiedzianie wdzięczny, gdyby jakaś niewiasta zechciała zostawić w komentarzu postaci, z którymi się utożsamiała. Ja mogę jedynie strzelić Bree van De Kamp (Desperate houswifes), ona była interesująca.
Zresztą podobnie ma się sprawa z naszymi wyobrażeniami dotyczącymi danych zawodów. Ile to ludzi w dziecięcym porywie serca, wiedzeni własną wyobraźnią postanowili zostać strażakiem, policjantem, czy żołnierzem? Nikt nie wyobraża sobie wtedy jeszcze ciepłych trupów, widoku i zapachów krwawej juchy, gonienia gimnazjalistów ze znikomymi ilościami trawki, wlepianie mandatów za przejazd rowerem na czerwonym świetle, czy szorowania kibla szczoteczką do zębów.
Piszcie obiektywnie i tylko dobrze
Szczególnie że wyobrażenia mają to do siebie, że widzimy tylko pozytywy, tak jakbyśmy oglądali czyjegoś facebooka myśląc „ale on ma super życie”. Zresztą moje zdjęcia na insta też wyglądają przepięknie, aż głupio wspominać o niewygodach i trudach takiej podróży. Takie rzeczy tylko na snapchacie (zdzislawin).

Super i ekstra.
Piękne historie o pięknych ludziach, którym wszystko się udaje, jakoś zawsze wychodzi pozytywnie. Nic nie jest okupiony wysiłkiem, łzami, ani potem. Pokazują nam tylko fragment, mały wycinek w którym wszystkie kawałki układanki do siebie pasują, szklanka jest w połowie pełna, cały wszechświat działa potajemnie, aby udało im się to osiągnąć, i takie tam. A w życiu tak nie jest.
Nie zawsze wychodzi tak jak byśmy chcieli. Tak jak sobie zaplanowaliśmy. Tak jak ułożyliśmy w głowie chronologię zdarzeń. Nic na to nie poradzimy, pozostaje nam zacisnąć pięści, zagryźć zęby, zaakceptować swój los i żyć z myślą, że sobie poradzimy.
Porque?
No właśnie, dlaczego w ogóle o tym piszę? Chyba łatwo się domyślić, że coś poszło nie tak, jak się spodziewałem. Nie do końca zgodnie z moimi planami, zamierzaniami i marzeniami. Już na samym początku plany walą mi się jak domki w Afganistanie i niestety podczas mojej podróży nie odwiedzę Jamajki ani Kuby, gdyż nie sprawdziłem sobie wcześniej, czy istnieją jakieś dobre połączenia pomiędzy wyspami. Naiwnie przyjąłem, że skoro są paręset km od siebie i już Magellan tam pływał, to na pewno znajdzie się jakiś rozsądny transport.

Własnoręcznie upolowałem, oprawiłem i zjadłem tego kokosa. Lubię owoce prosto z drzewa i to już drugi egzotyczny jaki mi się udało wytropić. Wcześniej był granat.
Jednak wcale tak nie jest. Połączeń morskich nie ma, Dominikana jest zbyt daleko, ludzi z Haiti nie wpuszczają (bo tam jest bieda i podobno składają dzieci w ofierze w ramach Voodoo), a wszelkie loty prowadzą przez Europę lub Stany i trwają co najmniej dobę. No i kosztują swoje. Udało mi się jednak znaleźć w miarę rozsądny (jedyne 220$) lot na Kostarykę, więc za parę dni będę już na kontynencie. Wysłałem też mnóstwo requestów na couchsurfing, więc mam nadzieję, że wreszcie spędzę czas z miejscowymi ludźmi. I nie będę zamknięty na wyspie po kontynencie będę mógł się przemieszczać choćby na piechotę (bo z wyspy wpław nie ucieknę), więc się cieszę.
No i jutro idę na surfing, to też mi poprawia humor.